AKTUALNOŚCI


♦ Blog w trakcie przewrotu.
♦ Szablon nie odpowiada żadnemu z opowiadań, czy też rozdziałów.
♦ Szablon wykonała cudowna Christel ♥
♦ Na stronie głównej pojawia się jedynie spis aktualnie publikowanego opowiadania.


Blog, jak i autorka, ma urlop! Niebawem wracamy do życia! Za wszelkie zaniedbania przepraszam. Wszystko zostanie nadrobione. (23.09)

[Anatomia Prawdy] Bojownicy Chrystusa cz.1



And the rain comes…

            Cały Waszyngton tonął w deszczu. Zimne krople obmywały budynki, straszyły przechodniów, wywołując ogólne niezadowolenie. Temu zjawisku daleko było do letniego, przyjemnego deszczyku, w którym ma ochotę się tańczyć, krzyczeć i śmiać. Szare, ciężkie chmury z każdą minutą nabierały ciemniejszej barwy, zdając się opadać coraz niżej. Gdzieś daleko przeturlał się huk, zwiastujący nadejście czegoś straszniejszego, niż całodzienna ulewa.
            Ruda stała przy oknie, opierając się lekko o parapet, na którym widniały dwie doniczki. Lubiła kwiaty, były jej dziećmi, które rozwijały się niezwykle prawidłowo, które, w gruncie rzeczy, nie sprawiały żadnych problemów. Stalowoszare oczęta wpatrywały się w szybę, po której szybko sunęły stróżki wody. Widok był zamazany, a niejednostajne uderzenia kropel, wyprowadzały ją powoli z równowagi. Raz, dwa, trzy… Przymknęła powieki, próbując znaleźć odrobinę ciszy w jakimś zakątku swojej głowy.
            - Jak minął dzień? – spytał. Nie musiała otwierać oczu, aby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Nikt inny nie wchodził do tego mieszkania tak cicho, jak on. Nikt inny nie pytał o to, jak minął jej dzień.
             - Parszywie.
         - Opowiesz? – Zadał kolejne pytanie. Był najbardziej cierpliwym mężczyzną, jakiego przyszło jej poznać i z jakim przyszło jej żyć. Był dobrym mężem, owszem, ale nigdy mu nie powiedziała tego wprost. Traktowała go głównie, jak przyjaciela, z którym łączyły ją owocne kontakty intymne.
            W odpowiedzi skinęła jedynie głową, powoli spoglądając na niego i otwierając usta, aby rozpocząć ich cowieczorny rytuał.
And the world is on my head…
Godzina siódma rano była godziną, kiedy na ulice Waszyngtonu niespodziewanie wylewały się masy ludzi. Wśród tego całego zamieszania, w tworzącym się korku, znajdowała się Ivy Fischer. Przekonana, że pogoda nigdy się nie poprawi, spięła włosy, świadoma ich dzisiejszego nieposłuszeństwa. Przejrzała się w lusterku wstecznym, co było niezwykle babskim i lekkomyślnym zachowaniem, ale Ivy nie bała się konsekwencji swoich czynów, zwłaszcza wtedy, kiedy zaciągnięty miała ręczny, zapięte pasy i czekała.
Ziewnęła i uderzyła się lekko po policzkach, próbując odegnać zmęczenie. Poskutkowało. Zgłośniła muzykę i uśmiechnęła się, sprawdzając czy nadal wygląda perfekcyjnie. Nie, Ivy nie była narcystyczną panienką. Po prostu, praca z trupami nie wymagała od niej zadbanego wyglądu. Kogo interesowało, jak wygląda babka, która robi sekcje zwłok? Właściwie nikogo, oprócz niej samej. Jasne, mogła już dawno się zapuścić i czasami miała ochotę tak zrobić, ale powstrzymywała się, stąd te wszystkie poranne zabiegi w samochodzie. W domu nie miała na to czasu. Podświadomie unikała starć z małżonkiem.
- How does it feel? When you have it all? How can you live? With nothing at all? – kobiecy głos, który należał do tych całkiem przyjemnych towarzyszył teraz męskiemu wokalowi, płynącemu z radia. Lekki fałsz, który wdarł się do akompaniamentu, był wręcz uroczy, kiedy ruda za kierownicą wymachiwała swoją głową i ze swoich palców uczyniła pałeczki, niezbędne do zawodu perkusisty. Kiedy nikt nie widział, Ivy ściągała maskę chłodu i obojętności, zachowywała się, jak walnięta nastolatka, której rodzice pozwoli wziąć samochód i wyruszyć na przejażdżkę bez konkretnego celu.
Po prawie półgodzinnej trasie, którą szybciej przemierzyłaby metrem, zajechała na szpitalny parking, upewniając się, że jaguar stoi dokładnie po środku miejsca, które sobie wyznaczyła. Była perfekcjonistką, co oznaczało, że dwie białe linie nie mogły zostać w żaden sposób naruszone. Spojrzała jeszcze tylko na tabliczkę, przed którą zaparkowała, sprawdzając w ten sposób, czy zajęła wyznaczony dla niej plac.

Hearts and minds have been won…

Dłonie odziane w białe w rękawiczki z wyuczonym sprytem wślizgiwały się między organy, aby móc ułatwić sobie dostęp do celu, którym było serce denatki. Co prawda, Ivy Fischer wybrała okrężną drogę, ale winę można zrzucić na jej zamiłowanie truposzami. Wnętrzności ludzkie nie brzydziły jej w żadnym stopniu. Brała w dłoń serce, wątrobę lub kawałek jelita i przyglądała się temu z lubością, jakoby wielka koneserka sztuki, która ma przed sobą wybitne dzieło.
Standardowa sesja zwłok umilana była audycją radiową. Niewielki odbiornik stał na parapecie wysoko umieszczonego, niewielkiego okna. Ciężko było złapać sygnał, kiedy pracowało się w podziemiach. Pomieszczenie było zaopatrzone w oświetlenie sztuczne, a promienie słońca tylko próbowały się tu dostać. Próby te kończyły się mizernym efektem – cienkie, acz gęsto usiane, kraty rzucały wadliwy cień na podłogę wyłożoną jasnoniebieskim linoleum. Ruda w gruncie rzeczy była uzależniona od muzyki, ale zdarzało się, że nie opuszczała szpitala przez cały dzień, więc chciała być na bieżąco z faktami dochodzącymi ze stolicy, a także Stanów Zjednoczonych. Swoją wiedzę wzbogacała także dziennikami, które przynosili jej stażyści, błagając o zaliczenie dnia w jej królestwie. Rzadko dawała się przekonać, ale gazetami i jedzeniem nie gardziła.
Nie lubiła pomocy, nie lubiła, kiedy w jej zakątku krzątali się nieporadni i niezdarni, jak wielkie słonie, stażyści. Jej „składzik porcelany” był cennym miejscem, przynajmniej dla niej samej, więc nie należała do gościnnych osób, a w zanadrzu miała parę sztuczek, które nieproszonych klientów odstraszały raz na zawsze. Była jednak lekarzem, a szpital, w którym była zatrudniona na stałe, był szpitalem akademickim, przez co skazana była właśnie na towarzystwo uczących się, przyszłych lekarzy.
- Dzisiejszego poranka przy głównym budynku uniwersytetu Georga Washingtona znaleziono zmasakrowane ciało jednego z członków Partii Demokratycznej – Stevena Lloyda. Nie wiadomo, co było przyczyną brutalnej śmierci polityka, ale policjanci, którzy zostali wezwani do miejsca zdarzenia wykluczyli samobójstwo…
I w tym momencie przestała słuchać. Nie ufała osądom policjantów, przynajmniej tym, którzy jako pierwsi pojawiali się przy denatach. Wielokrotnie dowodziła im w ciągu pięciu minut, że nie mają racji. Spokojnie można było nazwać ją mistrzem w dziedzinie, którą z zamiłowaniem uprawiała. Słyszała o Lloydzie. Głośno przyznawał się do tego, że jest homoseksualnym ateistą, zgadzającym się z legalną aborcją i inni sprawami. Odważnie zadzierał z nauką Kościoła i burzył wiele osób, ale w gruncie rzeczy jego hasła nie odbiegały zbytnio od programu politycznego partii, prawda? Były tylko nieco bardziej zaostrzone.
Wzruszyła ramionami. Nie interesowało się tym. Nie była to jej sprawa. Jej sprawą była siedemdziesięcioletnia kobieta, której rodzina posądzała lekarza prowadzącego przypadek o błąd w sztuce, a ona musiała go wybronić. Człowiek ten był jej dobrym znajomym, wystarczyłoby więc, w razie potrzeby zmienić wersję wydarzeń, ale nie zachodziła taka potrzeba – zgon nastąpił naturalnie, dlatego pan doktorek był jak najbardziej czysty.
- Doktor Fischer… - Zdyszany stażysta wpadł do jasno oświetlonej sali, kiedy w dłoni trzymała zsiniałe serce starej kobiety. Chyba nie zamierzał zostać przyszłym chirurgiem, skoro na ten widok pobladł i zaniemówił.
- Cudowny mamy dzień, nieprawdaż? – zadała standardowe już pytanie, którym witała każdego, kto przekraczał progi jej królestwa. Uśmiechnęła się pogodnie, jakby faktycznie, nie interesowało jej nic innego od atmosfery, stwarzając pozory bycia miłą kobietą.
- Agenci do pani dzwonili. Musi się pani stawić na komisariacie w ciągu trzydziestu minut. Sprawa jest ponoć nagląca. Bardzo – mruknął mało przekonany swoich racji, kiedy twarz Ivy zmieniła się na mniej przychylną. – Chodzi o tego polityka – dodał, jakby to miało zachęcić kobietę.
Westchnęła, serce włożyła do srebrnej miseczki, ściągnęła białe rękawiczki ubrudzone posoką i ruszyła w kierunku drzwi, biorąc po drodze duży napój z KFC. Siorbnęła przez słomkę i wzruszyła ramionami. Czyli jednak to była jej sprawa i musiała się tym zainteresować. Dobrze. Ale niech spróbują kwestionować jej zdanie, a wyjdzie stamtąd, trzaskając drzwiami.
- Zszyj moją pacjentkę, Rogers – mruknęła, zerkając krótko na plakietę młodego mężczyzny i wyszła, zostawiając przerażonego osobnika z denatką sam na sam.

And I wonder
How it’s all come undone…

- Znaleziono drugie zwłoki – poinformował ją jeden z funkcjonariuszy. – Prawdopodobnie zginęli w inny sposób, ale mają ślady, które można ze sobą powiązać. Weźmy na przykład to… - wyciągnął w jej stronę jakąś kartkę papieru.
Ivy, nie zwlekając dłużej, odebrała, jak się domyśliła, fotografię przedstawiającą wypalony w skórze okrągły znak. Szczegóły nie były zbyt wyraźne, co mogło być spowodowane tym, że ofiara żyła w czasie tej katuszy i w dodatku – miała siły, aby się wierzgać. Nie skomentowała jednak tego, wiedząc, że rozwikłanie sprawy należy do policjantów i im podobnych służb – ona była tylko po to, aby stwierdzić, co było ostateczną przyczyną zgonu.
Miejsce, w którym znalazła się po chwili, nie należało do najprzyjemniejszych. Nie było jej azylem, czuła się tu nieswojo i obco. Niezbyt wysokie ściany w kolorze jasnego grafitu i wyłożona kafelkami posadzka praktycznie w czarnym odcieniu, sprawiały bardzo ponure wrażenie, jakby wkraczało się do jaskini. Zamrugała kilkukrotnie powiekami, starając przyzwyczaić swoje oczy do ostrego światła jarzeniówek, które rozbłysły wraz z ich wejściem do pomieszczenia.
Czujniki ruchu. Świetnie. Nie cierpiała tego wynalazku. Wystarczyło na chwilę zatrzymać się w miejscu i w bezruchu przypatrywać się denatowi, kiedy światło gasło, a wszystkie dotychczasowe myśli ulatywały z głowy wraz z cichym pyknięciem, kiedy ruszyło się ręką lub głową. Takim sytuacjom towarzyszyło zazwyczaj przekleństwo, od których Ivy nie stroniła. Nie była grzeczną, ułożoną kobietką, która po wypowiedzianym brzydkim słowie, zakrywała usta dłonią.
Na dwóch metalowych stołach leżały ludzkie ciała. Sięgnęła po naszykowane rękawiczki i stukając obcasami przemierzyła odległość, którą dzieliła ją od ofiar. Zmarszczyła lekko nos, zatrzymując się przy pierwszym z biedaków. Odsłoniła białą płachtę, uśmiechając się delikatnie. Ten uśmiech nie był jednak radosnym gestem, mającym za zadanie rozweselić wszystkich tu zebranych. Miała ochotę zatrzeć łapki, bo już dawno nie spotkała się z tak okaleczonym ciałem. Nie mogła jednak okazać zbyt wielkiego entuzjazmu przy funkcjonariuszu. Splotła palce i wyciągnęła dłonie przed siebie, pozwalając stawom wydać to dziwne kliknięcie, które zawsze irytowało Chrisa.
Chwila, chwila… Dlaczego o nim teraz pomyślała?
Nieważne.
Przyjrzała się ranie na piersi denata. Okrąg o średnicy około dziesięciu centymetrów. W środku znajdował się niewyraźny wzór, przypominający wierzchowca, na którym zasiadało dwóch jeźdźców. Wokół tej scenki rozciągnięty był napis – z tego, co zdążyła się zorientować – w łacinie, która nigdy nie była jej mocną stroną. Słowo „Christi”, które było ostatnim wyrazem całego motta, było zrozumiałe praktycznie dla każdego. Zmarszczyła brwi. „Sigillum Militum Christi”
Pokręciła głową, zapamiętując ten drobny szczegół. Miała przeczucie, że będzie ważnym czynnikiem, dążącym do rozwiązania sprawy. Twarz denata, pana Lloyda, nigdy nie była uważana za przystojne oblicze, przynajmniej według pani Fischer, która miała dziwne poczucie piękna i szeroko pojętej estetyki. Wysokie czoło pokryte siecią głębokich zmarszczek, ciężkie powieki i wąsko rozstawione oczy. Zwróciła też uwagę na odstające kości policzkowe, a także nieduże usta. Nie mogła nie prychnąć, kiedy zauważyła obszerne zakola, a właściwie dwie kępki popielatych włosów, porastających boki głowy. Złapała nadgarstek szczupłego mężczyzny i zauważyła brak palców serdecznych przy obu dłoniach. Liczne rany kłute i cięte zdobiły bladą skórę truposza.
Podeszła do drugiego stołu, powtarzając swój rytuał, który polegał na odsłonięciu białej płachty. Bądźmy szczerzy, Ivy nie mogła się doczekać, kiedy ujrzy swój skarb. Każdego zmarłego, który wpadł w jej ręce, traktowała, jak pewnego rodzaju prezent. Nikt nigdy nie mówił, że była normalna.
- Kim je… - urwała, bo nie zdążyła zadać pytania, kiedy młody funkcjonariusz, który najwidoczniej miał zadane, aby czuwać nad jej wizytą, wręczył jej prędko teczkę z danymi. Przejrzała dwie pierwszy karty, aby zrozumieć, że ma przed sobą partnera życiowego Lloyda. W porównaniu z poprzednim denatem, ten mężczyzna należał do przystojnych i dobrze zbudowanych. Zadbane czarne włosy lśniły od nadmiaru kosmetyków pielęgnacyjnych, zaczesywał je na bok, tworząc na czubku głowy artystyczny nieład. Z oczodołów ziały dwie ciemne dziury, które sprawiły, że po plecach rudowłosej przebiegł niechciany dreszcz.
Widziała niejedno, ale kiedy zdała sobie sprawę, jakim torturom poddawani byli ci mężczyźni, nie mogła poczuć obrzydzenia do ich oprawcy. Nie rozumiała takich działań, nie wiedziała, jak można katować żywe ciało. Mimo swoich dziwnych upodobań, darzyła życie odpowiednim szacunkiem i nie życzyła nikomu śmierci. Wiedziała jednak, że potrzebni są ludzie tacy, jak ona. Jak inaczej zachowywana byłaby równowaga między żyjącymi, a tymi bez bicia serc?
Męskie, twarde usta z wyraźnie zarysowaną górną wargą i prosty, wręcz arystokratyczny nos, sprawił, iż kobieta zaczynała współczuć komuś tak młodemu i pięknemu. Mniej żałowała głośnego, skrzeczącego polityka, który jednak miał siłę przebicia. Zaczynała rozumieć, że drugi mężczyzna – Artemis Brown, mógł stracić życie, tylko dlatego, że spotykał się z nieodpowiednią osobą. Na jego piersi widniał ten sam znak. Wyciągnęła telefon i sfotografowała ranę, wiedząc, że na samej obdukcji nie zaprzestanie.
- Ile mam czasu? – spytała w końcu, przyglądając się teraz dłoniom Artemisa. Były całe, a na jednym z palców widniała dziwna obrączka. Wiedziała, że nie może wynieść jej z pomieszczenia, dlatego zdusiła swoją ciekawość, spoglądając na policjanta.
- Może przyjść nawet pani jutro. Wszyscy mają nadzieję, że na dwóch ofiarach się skończy i dzięki nim podejmiemy jakiś trop. Jak na razie nie mamy nic, morderca doskonale wiedział, co robi, nie zostawił żadnego śladu – wyjaśnił, a jego informację Ivy przyjęła skinięciem głowy i zabrała się do roboty. Musiała przecież określić skąd wzięły się rany i co było przyczyną śmierci. Zgodnie ze swoim przekonaniem, zaczęła od młodszego osobnika, partnera Lloyda.

How does it work?
When it’s really cracked?

- I wiesz czego się dowiedziałam? – kontynuowała, spoglądając na swojego małżonka. – Pieczęć widniejąca na ich klatkach piersiowych, to pieczęć Templariuszy. Bojownicy Chrystusa. Dasz wiarę? – spytała, jakby było to ciężkie do zrozumienia. – A ciała? Ciała poddawane były średniowiecznym torturom. Nie znalazłam żadnego obcego DNA, co nie daje nam żadnych poszlak. Jestem ciekawa… - urwała, kiedy poczuła dotyk jego dłoni na ramieniu.
- Nie odpuścisz tej sprawy? – spytał cicho, odbierając od niej kubek. Uśmiechnęła się tylko i zaprzeczyła ruchem głowy. Znał ją. Doskonale wiedział, że Ivy często daje porwać się w wir pracy, która niekoniecznie należała do jej obowiązków. Bał się o nią, to fakt, a takie sprawy nie należały do lekkich i bezpiecznych. – Połóż się. Jutro nowy dzień – dodał, muskając ustami czubek jej głowy.
- Oby nie padał deszcz – dodała na odchodnym i wyszła z salonu, kierując kroki do łazienki. W głowie ciągle miała informacje, jakie udało zdobyć jej się na temat średniowiecznego zakonu. Podzieliła się swoim spostrzeżeniem z jednym z detektywów, a on podjął trop. Nie miała uprawnień do wplątywania się w tej sprawy, ale była Ivy Fischer, która nie potrzebowała specjalnych pozwoleń.
Pamiętaj córeczko, że każde nasze czyny niosą ze sobą konsekwencje.
Nie ma żadnych konsekwencji, mamo…

Crave the sun
But I can’t get out of bed


-----------------------------------

Macie przed sobą pierwszą część krótkiego opowiadanka. Przyznam szczerze, że zostało stworzone one na potrzeby pewnego bloga grupowego. Jest mojego autorstwa, coby rozwiać wasze wątpliwości. Lubię postać Ivy, dlatego na Spalonych Słowach mogą pojawiać się epizody z jej życia prywatnego i zawodowego - te pierwsze oznakowane będą "Poison Ivy", a drugie "Anatomia Prawdy". Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. 

8 komentarzy:

  1. Troszkę szkoda, że na razie zarzuciłaś to opowiadanie o wampirach, nie mniej jednak po poprawkach pewnie będzie ono jeszcze lepsze ^^.
    To także bardzo mi się spodobało, gdyż po pierwsze, uwielbiam czytać opowiadania z akcją w Ameryce, po drugie, uwielbiam kryminały itp.
    Czytało się fajnie, choć poważnie wątpię w normalność głównej bohaterki. Jak można lubić trupy, wnętrzności itp.? To jest przecież obrzydliwe ;P. Ale w sumie lubię czytać o różnych dziwadłach i uważam, że fajnie ją wymyśliłaś ^^. I lubię imię Ivy.
    Poza tym, bardzo intrygująco się zapowiada, ciekawa jestem ciągu dalszego ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście pole komentarza mi gdzieś umknęło...
      Z kolei ja nie przepadam za kryminałami (chyba, że powiązane są w nim watki fantastyczne - przypomina mi się rozdział z 60 na t-v-d, kiedy to pisałem o Stefanie w wersji "ripper" i jego koledze, co zwał się Jakub - "Jack the Ripper"... XD Dojdę do tego na duszach...
      Do meritum. Fakt, ze nie lubię zbyt kryminałów, nie zwalnia mnie z tego, by szczerze przyznać się do tego, ze opowiadanie jest wciągające. Ivy jest całkiem zmyślną osobą. Możliwe, że to trochę taka pesymistka, jednak twardo stąpa po ziemi i wydaje mi się że życiowa sytuacja w jakiej się znajduje, czyni ją bardziej męską ode mnie siedzącego przed monitorem i piszącego o niepoprawnym romansie, zamiast odkrywać motywy zbrodni i bawić się w 'Doktora G.' XD

      Tak czy inaczej proszę o niezwłocznej informacji o ciągu dalszym ^^

      Usuń
  2. O rany, zdecydowanie mi się podoba to nowe opowiadanie, choć będę tęsknić za Nieśmiertelnymi. Do rzeczy jednak. Ivy to niezwykle ciekawa postać, lubująca się w ludzkich zwłokach... Nie mam jej tego za złe, w końcu na tym polega jej praca - na grzebaniu w ciałach. Świetnie opisałaś to zajęcie, mam nadzieję, że nie oszczędzisz nam w przyszłości bardziej obrzydliwych szczegółów, bo osobiście takie uwielbiam. Domyślam się, że całe opowiadanie będzie się opierać na tych Bojownikach Chrystusa, ciekawe, co dr. Fischer będzie ku temu mieć. Zaczyna się niezwykle intrygująco, jestem ciekawa ciągu dalszego! ;>
    Całuję ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdziwilam sie, ze nie ma ósemki w poprzednim opowiadańiu, ale bardzo sie ucieszyłam,więc coś nowego. Muszę przyznc, ze bardzo ciekawy pomysl. Postać Igy jest wyjątkowo barwna.wydaje sie być dość wrażliwa i kobieca osoba,pomimo pewnej zawzietosci,dlatego zdziwiła,ale rownież zaciekawila mnie jej profesja i zapał... Ale troche ja rozumiem, przeciezmtu chodzi także o rozwiązywanie tajemnic... Niestety, po fakcie, ale może i przed kolejnym morderstwem? Podobało mi sie tez to, ze tak naprawde cały opis dnia był opowieścią Ivy dla jej męża i ze wyszło to b naturalnie. A juz zamiłowanie do kwiatów było wisienka na torcie w morzu kontraktów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna dziewczyna w nagłówku <3 Partii Demokratycznej? Ech, ok, nie wypowiem się o tym, bo wyjdzie dyskusja polityczna ;x Ciekawe, czy dokonane morderstwa miały jakiś cel... tzn. czy mordowano konkretne osoby (że ten i ten coś tam wiedział, etc.) czy też po prostu mordowano byle lepszą osobę, by zwrócić na siebie uwagę i rozsiać strach. Pozdrawiam, zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na http://miecz-krytyki.blogspot.com/ pojawiła się ocena Twojego bloga. Przepraszam za tak długie oczekiwanie na nią...

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział V na http://dawn-of-dark.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oceniająca Sylvia, która miała ocenić Twojego bloga, zrezygnowała z dalszej kariery na naszej ocenialni. Prosimy o wybranie innego oceniającego.
    Pozdrawiamy!
    [miecz-krytyki.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń