And
the rain comes…
Cały Waszyngton tonął w deszczu.
Zimne krople obmywały budynki, straszyły przechodniów, wywołując ogólne
niezadowolenie. Temu zjawisku daleko było do letniego, przyjemnego deszczyku, w
którym ma ochotę się tańczyć, krzyczeć i śmiać. Szare, ciężkie chmury z każdą
minutą nabierały ciemniejszej barwy, zdając się opadać coraz niżej. Gdzieś
daleko przeturlał się huk, zwiastujący nadejście czegoś straszniejszego, niż
całodzienna ulewa.
Ruda stała przy oknie, opierając się
lekko o parapet, na którym widniały dwie doniczki. Lubiła kwiaty, były jej
dziećmi, które rozwijały się niezwykle prawidłowo, które, w gruncie rzeczy, nie
sprawiały żadnych problemów. Stalowoszare oczęta wpatrywały się w szybę, po
której szybko sunęły stróżki wody. Widok był zamazany, a niejednostajne
uderzenia kropel, wyprowadzały ją powoli z równowagi. Raz, dwa, trzy…
Przymknęła powieki, próbując znaleźć odrobinę ciszy w jakimś zakątku swojej
głowy.
- Jak minął dzień? – spytał. Nie
musiała otwierać oczu, aby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Nikt inny nie
wchodził do tego mieszkania tak cicho, jak on. Nikt inny nie pytał o to, jak
minął jej dzień.
- Parszywie.
- Opowiesz? – Zadał kolejne pytanie.
Był najbardziej cierpliwym mężczyzną, jakiego przyszło jej poznać i z jakim
przyszło jej żyć. Był dobrym mężem, owszem, ale nigdy mu nie powiedziała tego
wprost. Traktowała go głównie, jak przyjaciela, z którym łączyły ją owocne
kontakty intymne.
W odpowiedzi skinęła jedynie głową,
powoli spoglądając na niego i otwierając usta, aby rozpocząć ich cowieczorny
rytuał.
And the world is on my head…
Godzina siódma rano była godziną,
kiedy na ulice Waszyngtonu niespodziewanie wylewały się masy ludzi. Wśród tego
całego zamieszania, w tworzącym się korku, znajdowała się Ivy Fischer.
Przekonana, że pogoda nigdy się nie poprawi, spięła włosy, świadoma ich
dzisiejszego nieposłuszeństwa. Przejrzała się w lusterku wstecznym, co było
niezwykle babskim i lekkomyślnym zachowaniem, ale Ivy nie bała się konsekwencji
swoich czynów, zwłaszcza wtedy, kiedy zaciągnięty miała ręczny, zapięte pasy i
czekała.
Ziewnęła i uderzyła się lekko po
policzkach, próbując odegnać zmęczenie. Poskutkowało. Zgłośniła muzykę i uśmiechnęła
się, sprawdzając czy nadal wygląda perfekcyjnie. Nie, Ivy nie była narcystyczną
panienką. Po prostu, praca z trupami nie wymagała od niej zadbanego wyglądu.
Kogo interesowało, jak wygląda babka, która robi sekcje zwłok? Właściwie
nikogo, oprócz niej samej. Jasne, mogła już dawno się zapuścić i czasami miała
ochotę tak zrobić, ale powstrzymywała się, stąd te wszystkie poranne zabiegi w
samochodzie. W domu nie miała na to czasu. Podświadomie unikała starć z
małżonkiem.
-
How does it feel? When you have it all? How
can you live? With nothing at all?
– kobiecy głos, który należał do tych całkiem przyjemnych towarzyszył teraz
męskiemu wokalowi, płynącemu z radia. Lekki fałsz, który wdarł się do
akompaniamentu, był wręcz uroczy, kiedy ruda za kierownicą wymachiwała swoją
głową i ze swoich palców uczyniła pałeczki, niezbędne do zawodu perkusisty.
Kiedy nikt nie widział, Ivy ściągała maskę chłodu i obojętności, zachowywała
się, jak walnięta nastolatka, której rodzice pozwoli wziąć samochód i wyruszyć
na przejażdżkę bez konkretnego celu.
Po prawie półgodzinnej trasie,
którą szybciej przemierzyłaby metrem, zajechała na szpitalny parking,
upewniając się, że jaguar stoi dokładnie po środku miejsca, które sobie
wyznaczyła. Była perfekcjonistką, co oznaczało, że dwie białe linie nie mogły
zostać w żaden sposób naruszone. Spojrzała jeszcze tylko na tabliczkę, przed
którą zaparkowała, sprawdzając w ten sposób, czy zajęła wyznaczony dla niej
plac.
Hearts and minds have been won…
Dłonie odziane w białe w rękawiczki
z wyuczonym sprytem wślizgiwały się między organy, aby móc ułatwić sobie dostęp
do celu, którym było serce denatki. Co prawda, Ivy Fischer wybrała okrężną
drogę, ale winę można zrzucić na jej zamiłowanie truposzami. Wnętrzności
ludzkie nie brzydziły jej w żadnym stopniu. Brała w dłoń serce, wątrobę lub
kawałek jelita i przyglądała się temu z lubością, jakoby wielka koneserka
sztuki, która ma przed sobą wybitne dzieło.
Standardowa sesja zwłok umilana
była audycją radiową. Niewielki odbiornik stał na parapecie wysoko
umieszczonego, niewielkiego okna. Ciężko było złapać sygnał, kiedy pracowało
się w podziemiach. Pomieszczenie było zaopatrzone w oświetlenie sztuczne, a
promienie słońca tylko próbowały się tu dostać. Próby te kończyły się mizernym
efektem – cienkie, acz gęsto usiane, kraty rzucały wadliwy cień na podłogę
wyłożoną jasnoniebieskim linoleum. Ruda w gruncie rzeczy była uzależniona od
muzyki, ale zdarzało się, że nie opuszczała szpitala przez cały dzień, więc
chciała być na bieżąco z faktami dochodzącymi ze stolicy, a także Stanów
Zjednoczonych. Swoją wiedzę wzbogacała także dziennikami, które przynosili jej stażyści,
błagając o zaliczenie dnia w jej królestwie. Rzadko dawała się przekonać, ale
gazetami i jedzeniem nie gardziła.
Nie lubiła pomocy, nie lubiła,
kiedy w jej zakątku krzątali się nieporadni i niezdarni, jak wielkie słonie,
stażyści. Jej „składzik porcelany” był cennym miejscem, przynajmniej dla niej
samej, więc nie należała do gościnnych osób, a w zanadrzu miała parę sztuczek,
które nieproszonych klientów odstraszały raz na zawsze. Była jednak lekarzem, a
szpital, w którym była zatrudniona na stałe, był szpitalem akademickim, przez
co skazana była właśnie na towarzystwo uczących się, przyszłych lekarzy.
- Dzisiejszego poranka przy głównym budynku uniwersytetu Georga
Washingtona znaleziono zmasakrowane ciało jednego z członków Partii
Demokratycznej – Stevena Lloyda. Nie wiadomo, co było przyczyną brutalnej
śmierci polityka, ale policjanci, którzy zostali wezwani do miejsca zdarzenia
wykluczyli samobójstwo…
I w tym momencie przestała
słuchać. Nie ufała osądom policjantów, przynajmniej tym, którzy jako pierwsi
pojawiali się przy denatach. Wielokrotnie dowodziła im w ciągu pięciu minut, że
nie mają racji. Spokojnie można było nazwać ją mistrzem w dziedzinie, którą z
zamiłowaniem uprawiała. Słyszała o Lloydzie. Głośno przyznawał się do tego, że
jest homoseksualnym ateistą, zgadzającym się z legalną aborcją i inni sprawami.
Odważnie zadzierał z nauką Kościoła i burzył wiele osób, ale w gruncie rzeczy
jego hasła nie odbiegały zbytnio od programu politycznego partii, prawda? Były
tylko nieco bardziej zaostrzone.
Wzruszyła ramionami. Nie
interesowało się tym. Nie była to jej sprawa. Jej sprawą była
siedemdziesięcioletnia kobieta, której rodzina posądzała lekarza prowadzącego
przypadek o błąd w sztuce, a ona musiała go wybronić. Człowiek ten był jej
dobrym znajomym, wystarczyłoby więc, w razie potrzeby zmienić wersję wydarzeń,
ale nie zachodziła taka potrzeba – zgon nastąpił naturalnie, dlatego pan
doktorek był jak najbardziej czysty.
- Doktor Fischer… - Zdyszany
stażysta wpadł do jasno oświetlonej sali, kiedy w dłoni trzymała zsiniałe serce
starej kobiety. Chyba nie zamierzał zostać przyszłym chirurgiem, skoro na ten
widok pobladł i zaniemówił.
- Cudowny mamy dzień, nieprawdaż?
– zadała standardowe już pytanie, którym witała każdego, kto przekraczał progi
jej królestwa. Uśmiechnęła się pogodnie, jakby faktycznie, nie interesowało jej
nic innego od atmosfery, stwarzając pozory bycia miłą kobietą.
- Agenci do pani dzwonili. Musi
się pani stawić na komisariacie w ciągu trzydziestu minut. Sprawa jest ponoć
nagląca. Bardzo – mruknął mało przekonany swoich racji, kiedy twarz Ivy
zmieniła się na mniej przychylną. – Chodzi o tego polityka – dodał, jakby to
miało zachęcić kobietę.
Westchnęła, serce włożyła do
srebrnej miseczki, ściągnęła białe rękawiczki ubrudzone posoką i ruszyła w
kierunku drzwi, biorąc po drodze duży napój z KFC. Siorbnęła przez słomkę i
wzruszyła ramionami. Czyli jednak to była jej sprawa i musiała się tym
zainteresować. Dobrze. Ale niech spróbują kwestionować jej zdanie, a wyjdzie
stamtąd, trzaskając drzwiami.
- Zszyj moją pacjentkę, Rogers –
mruknęła, zerkając krótko na plakietę młodego mężczyzny i wyszła, zostawiając
przerażonego osobnika z denatką sam na sam.
And I wonder
How it’s all come undone…
- Znaleziono drugie zwłoki –
poinformował ją jeden z funkcjonariuszy. – Prawdopodobnie zginęli w inny
sposób, ale mają ślady, które można ze sobą powiązać. Weźmy na przykład to… -
wyciągnął w jej stronę jakąś kartkę papieru.
Ivy, nie zwlekając dłużej,
odebrała, jak się domyśliła, fotografię przedstawiającą wypalony w skórze okrągły
znak. Szczegóły nie były zbyt wyraźne, co mogło być spowodowane tym, że ofiara
żyła w czasie tej katuszy i w dodatku – miała siły, aby się wierzgać. Nie
skomentowała jednak tego, wiedząc, że rozwikłanie sprawy należy do policjantów
i im podobnych służb – ona była tylko po to, aby stwierdzić, co było ostateczną
przyczyną zgonu.
Miejsce, w którym znalazła się po
chwili, nie należało do najprzyjemniejszych. Nie było jej azylem, czuła się tu
nieswojo i obco. Niezbyt wysokie ściany w kolorze jasnego grafitu i wyłożona
kafelkami posadzka praktycznie w czarnym odcieniu, sprawiały bardzo ponure
wrażenie, jakby wkraczało się do jaskini. Zamrugała kilkukrotnie powiekami,
starając przyzwyczaić swoje oczy do ostrego światła jarzeniówek, które
rozbłysły wraz z ich wejściem do pomieszczenia.
Czujniki ruchu. Świetnie. Nie
cierpiała tego wynalazku. Wystarczyło na chwilę zatrzymać się w miejscu i w
bezruchu przypatrywać się denatowi, kiedy światło gasło, a wszystkie
dotychczasowe myśli ulatywały z głowy wraz z cichym pyknięciem, kiedy ruszyło
się ręką lub głową. Takim sytuacjom towarzyszyło zazwyczaj przekleństwo, od
których Ivy nie stroniła. Nie była grzeczną, ułożoną kobietką, która po
wypowiedzianym brzydkim słowie, zakrywała usta dłonią.
Na dwóch metalowych stołach
leżały ludzkie ciała. Sięgnęła po naszykowane rękawiczki i stukając obcasami
przemierzyła odległość, którą dzieliła ją od ofiar. Zmarszczyła lekko nos,
zatrzymując się przy pierwszym z biedaków. Odsłoniła białą płachtę, uśmiechając
się delikatnie. Ten uśmiech nie był jednak radosnym gestem, mającym za zadanie
rozweselić wszystkich tu zebranych. Miała ochotę zatrzeć łapki, bo już dawno
nie spotkała się z tak okaleczonym ciałem. Nie mogła jednak okazać zbyt
wielkiego entuzjazmu przy funkcjonariuszu. Splotła palce i wyciągnęła dłonie
przed siebie, pozwalając stawom wydać to dziwne kliknięcie, które zawsze
irytowało Chrisa.
Chwila, chwila… Dlaczego o nim
teraz pomyślała?
Nieważne.
Przyjrzała się ranie na piersi
denata. Okrąg o średnicy około dziesięciu centymetrów. W środku znajdował się
niewyraźny wzór, przypominający wierzchowca, na którym zasiadało dwóch
jeźdźców. Wokół tej scenki rozciągnięty był napis – z tego, co zdążyła się
zorientować – w łacinie, która nigdy nie była jej mocną stroną. Słowo „Christi”,
które było ostatnim wyrazem całego motta, było zrozumiałe praktycznie dla
każdego. Zmarszczyła brwi. „Sigillum Militum Christi”
Pokręciła głową, zapamiętując ten
drobny szczegół. Miała przeczucie, że będzie ważnym czynnikiem, dążącym do
rozwiązania sprawy. Twarz denata, pana Lloyda, nigdy nie była uważana za
przystojne oblicze, przynajmniej według pani Fischer, która miała dziwne
poczucie piękna i szeroko pojętej estetyki. Wysokie czoło pokryte siecią
głębokich zmarszczek, ciężkie powieki i wąsko rozstawione oczy. Zwróciła też
uwagę na odstające kości policzkowe, a także nieduże usta. Nie mogła nie
prychnąć, kiedy zauważyła obszerne zakola, a właściwie dwie kępki popielatych
włosów, porastających boki głowy. Złapała nadgarstek szczupłego mężczyzny i zauważyła
brak palców serdecznych przy obu dłoniach. Liczne rany kłute i cięte zdobiły
bladą skórę truposza.
Podeszła do drugiego stołu,
powtarzając swój rytuał, który polegał na odsłonięciu białej płachty. Bądźmy
szczerzy, Ivy nie mogła się doczekać, kiedy ujrzy swój skarb. Każdego zmarłego,
który wpadł w jej ręce, traktowała, jak pewnego rodzaju prezent. Nikt nigdy nie
mówił, że była normalna.
- Kim je… - urwała, bo nie
zdążyła zadać pytania, kiedy młody funkcjonariusz, który najwidoczniej miał
zadane, aby czuwać nad jej wizytą, wręczył jej prędko teczkę z danymi.
Przejrzała dwie pierwszy karty, aby zrozumieć, że ma przed sobą partnera
życiowego Lloyda. W porównaniu z poprzednim denatem, ten mężczyzna należał do
przystojnych i dobrze zbudowanych. Zadbane czarne włosy lśniły od nadmiaru
kosmetyków pielęgnacyjnych, zaczesywał je na bok, tworząc na czubku głowy
artystyczny nieład. Z oczodołów ziały dwie ciemne dziury, które sprawiły, że po
plecach rudowłosej przebiegł niechciany dreszcz.
Widziała niejedno, ale kiedy
zdała sobie sprawę, jakim torturom poddawani byli ci mężczyźni, nie mogła
poczuć obrzydzenia do ich oprawcy. Nie rozumiała takich działań, nie wiedziała,
jak można katować żywe ciało. Mimo swoich dziwnych upodobań, darzyła życie
odpowiednim szacunkiem i nie życzyła nikomu śmierci. Wiedziała jednak, że
potrzebni są ludzie tacy, jak ona. Jak inaczej zachowywana byłaby równowaga
między żyjącymi, a tymi bez bicia serc?
Męskie, twarde usta z wyraźnie
zarysowaną górną wargą i prosty, wręcz arystokratyczny nos, sprawił, iż kobieta
zaczynała współczuć komuś tak młodemu i pięknemu. Mniej żałowała głośnego,
skrzeczącego polityka, który jednak miał siłę przebicia. Zaczynała rozumieć, że
drugi mężczyzna – Artemis Brown, mógł stracić życie, tylko dlatego, że spotykał
się z nieodpowiednią osobą. Na jego piersi widniał ten sam znak. Wyciągnęła
telefon i sfotografowała ranę, wiedząc, że na samej obdukcji nie zaprzestanie.
- Ile mam czasu? – spytała w
końcu, przyglądając się teraz dłoniom Artemisa. Były całe, a na jednym z palców
widniała dziwna obrączka. Wiedziała, że nie może wynieść jej z pomieszczenia,
dlatego zdusiła swoją ciekawość, spoglądając na policjanta.
- Może przyjść nawet pani jutro.
Wszyscy mają nadzieję, że na dwóch ofiarach się skończy i dzięki nim podejmiemy
jakiś trop. Jak na razie nie mamy nic, morderca doskonale wiedział, co robi,
nie zostawił żadnego śladu – wyjaśnił, a jego informację Ivy przyjęła
skinięciem głowy i zabrała się do roboty. Musiała przecież określić skąd wzięły
się rany i co było przyczyną śmierci. Zgodnie ze swoim przekonaniem, zaczęła od
młodszego osobnika, partnera Lloyda.
How does it work?
When it’s really cracked?
- I wiesz czego się dowiedziałam?
– kontynuowała, spoglądając na swojego małżonka. – Pieczęć widniejąca na ich
klatkach piersiowych, to pieczęć Templariuszy. Bojownicy Chrystusa. Dasz wiarę?
– spytała, jakby było to ciężkie do zrozumienia. – A ciała? Ciała poddawane
były średniowiecznym torturom. Nie znalazłam żadnego obcego DNA, co nie daje
nam żadnych poszlak. Jestem ciekawa… - urwała, kiedy poczuła dotyk jego dłoni
na ramieniu.
- Nie odpuścisz tej sprawy? –
spytał cicho, odbierając od niej kubek. Uśmiechnęła się tylko i zaprzeczyła
ruchem głowy. Znał ją. Doskonale wiedział, że Ivy często daje porwać się w wir
pracy, która niekoniecznie należała do jej obowiązków. Bał się o nią, to fakt,
a takie sprawy nie należały do lekkich i bezpiecznych. – Połóż się. Jutro nowy
dzień – dodał, muskając ustami czubek jej głowy.
- Oby nie padał deszcz – dodała
na odchodnym i wyszła z salonu, kierując kroki do łazienki. W głowie ciągle
miała informacje, jakie udało zdobyć jej się na temat średniowiecznego zakonu.
Podzieliła się swoim spostrzeżeniem z jednym z detektywów, a on podjął trop.
Nie miała uprawnień do wplątywania się w tej sprawy, ale była Ivy Fischer,
która nie potrzebowała specjalnych pozwoleń.
Pamiętaj
córeczko, że każde nasze czyny niosą ze sobą konsekwencje.
Nie
ma żadnych konsekwencji, mamo…
Crave the sun
But I can’t get out of bed
-----------------------------------
Macie przed sobą pierwszą część krótkiego opowiadanka. Przyznam szczerze, że zostało stworzone one na potrzeby pewnego bloga grupowego. Jest mojego autorstwa, coby rozwiać wasze wątpliwości. Lubię postać Ivy, dlatego na Spalonych Słowach mogą pojawiać się epizody z jej życia prywatnego i zawodowego - te pierwsze oznakowane będą "Poison Ivy", a drugie "Anatomia Prawdy". Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie.
Troszkę szkoda, że na razie zarzuciłaś to opowiadanie o wampirach, nie mniej jednak po poprawkach pewnie będzie ono jeszcze lepsze ^^.
OdpowiedzUsuńTo także bardzo mi się spodobało, gdyż po pierwsze, uwielbiam czytać opowiadania z akcją w Ameryce, po drugie, uwielbiam kryminały itp.
Czytało się fajnie, choć poważnie wątpię w normalność głównej bohaterki. Jak można lubić trupy, wnętrzności itp.? To jest przecież obrzydliwe ;P. Ale w sumie lubię czytać o różnych dziwadłach i uważam, że fajnie ją wymyśliłaś ^^. I lubię imię Ivy.
Poza tym, bardzo intrygująco się zapowiada, ciekawa jestem ciągu dalszego ;).
Oczywiście pole komentarza mi gdzieś umknęło...
UsuńZ kolei ja nie przepadam za kryminałami (chyba, że powiązane są w nim watki fantastyczne - przypomina mi się rozdział z 60 na t-v-d, kiedy to pisałem o Stefanie w wersji "ripper" i jego koledze, co zwał się Jakub - "Jack the Ripper"... XD Dojdę do tego na duszach...
Do meritum. Fakt, ze nie lubię zbyt kryminałów, nie zwalnia mnie z tego, by szczerze przyznać się do tego, ze opowiadanie jest wciągające. Ivy jest całkiem zmyślną osobą. Możliwe, że to trochę taka pesymistka, jednak twardo stąpa po ziemi i wydaje mi się że życiowa sytuacja w jakiej się znajduje, czyni ją bardziej męską ode mnie siedzącego przed monitorem i piszącego o niepoprawnym romansie, zamiast odkrywać motywy zbrodni i bawić się w 'Doktora G.' XD
Tak czy inaczej proszę o niezwłocznej informacji o ciągu dalszym ^^
O rany, zdecydowanie mi się podoba to nowe opowiadanie, choć będę tęsknić za Nieśmiertelnymi. Do rzeczy jednak. Ivy to niezwykle ciekawa postać, lubująca się w ludzkich zwłokach... Nie mam jej tego za złe, w końcu na tym polega jej praca - na grzebaniu w ciałach. Świetnie opisałaś to zajęcie, mam nadzieję, że nie oszczędzisz nam w przyszłości bardziej obrzydliwych szczegółów, bo osobiście takie uwielbiam. Domyślam się, że całe opowiadanie będzie się opierać na tych Bojownikach Chrystusa, ciekawe, co dr. Fischer będzie ku temu mieć. Zaczyna się niezwykle intrygująco, jestem ciekawa ciągu dalszego! ;>
OdpowiedzUsuńCałuję ;*
Zdziwilam sie, ze nie ma ósemki w poprzednim opowiadańiu, ale bardzo sie ucieszyłam,więc coś nowego. Muszę przyznc, ze bardzo ciekawy pomysl. Postać Igy jest wyjątkowo barwna.wydaje sie być dość wrażliwa i kobieca osoba,pomimo pewnej zawzietosci,dlatego zdziwiła,ale rownież zaciekawila mnie jej profesja i zapał... Ale troche ja rozumiem, przeciezmtu chodzi także o rozwiązywanie tajemnic... Niestety, po fakcie, ale może i przed kolejnym morderstwem? Podobało mi sie tez to, ze tak naprawde cały opis dnia był opowieścią Ivy dla jej męża i ze wyszło to b naturalnie. A juz zamiłowanie do kwiatów było wisienka na torcie w morzu kontraktów ;)
OdpowiedzUsuńPiękna dziewczyna w nagłówku <3 Partii Demokratycznej? Ech, ok, nie wypowiem się o tym, bo wyjdzie dyskusja polityczna ;x Ciekawe, czy dokonane morderstwa miały jakiś cel... tzn. czy mordowano konkretne osoby (że ten i ten coś tam wiedział, etc.) czy też po prostu mordowano byle lepszą osobę, by zwrócić na siebie uwagę i rozsiać strach. Pozdrawiam, zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńNa http://miecz-krytyki.blogspot.com/ pojawiła się ocena Twojego bloga. Przepraszam za tak długie oczekiwanie na nią...
OdpowiedzUsuńRozdział V na http://dawn-of-dark.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńOceniająca Sylvia, która miała ocenić Twojego bloga, zrezygnowała z dalszej kariery na naszej ocenialni. Prosimy o wybranie innego oceniającego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
[miecz-krytyki.blogspot.com]