AKTUALNOŚCI


♦ Blog w trakcie przewrotu.
♦ Szablon nie odpowiada żadnemu z opowiadań, czy też rozdziałów.
♦ Szablon wykonała cudowna Christel ♥
♦ Na stronie głównej pojawia się jedynie spis aktualnie publikowanego opowiadania.


Blog, jak i autorka, ma urlop! Niebawem wracamy do życia! Za wszelkie zaniedbania przepraszam. Wszystko zostanie nadrobione. (23.09)

[Nieśmiertelni] Rozdział 1.



IMPERIUM

     - Urodziłem się dawno temu. Może aż nazbyt dawno, aby pojęły to wasze ludzkie rozumy. Jesteście niczym, zdajecie sobie z tego sprawę? Nie chcę urażać tutaj waszej próżnej dumy, aczkolwiek nie dajecie mi wyboru. Złapaliście nas, uprzednio zabijając naszego towarzysza. Teraz zmuszacie mnie do opowiadania mojej historii. Bądź co bądź, ale chyba wydaje wam się, że macie nad nami jakąś władzę, prawda? Dobrze, niech tak będzie. Miejcie to sztuczne, podświadome wrażenie.
     Urwał. W końcu. Bastian i jego towarzysz odetchnęli. Może dlatego, że ton głosu, jakim posługiwał się czarnowłosy wampir, wprawiał ich mięśnie w silne napięcie. Nie mogli nawet ruszyć głową i wziąć głębokiego wdechu, kiedy obserwowali dwa węgliki nieruchomo spoczywające w oczodołach krwiopijcy. 
     Czy on, do cholery, kiedykolwiek mruga? Taka myśl przemknęła przez głowę Bastiana, który nie mógł oderwać oczu od największego wroga ludzkości, od najgorszego drapieżnika. Wzdrygnął się, nieco nerwowym ruchem przeczesując swoje mysie włosy. Bastian O’Connor nie wyglądał, jak typowy ochroniarz. Nie był „napakowany”, a znikome ilości mięśni, które posiadał, służyły temu, aby wprawiać  ciało w ruch. Nie zgolił też głowy, rzadkie włosy zaczesując naprzód, aby  grzywką ukryć zakola, tworzące się na głowie. Mimo młodego wieku, nie wyglądał na okaz zdrowia. Sińce pod oczyma, zapadnięte policzki. Ale przyjęli go, w końcu wykazywał się niespotykaną dotąd bystrością umysłu. Był przebiegły i szybko myślał, równie szybko działając. Wykazywał się też ponadprzeciętną inteligencją, co wyróżniało go od drugiego ochroniarza, który najpierw robił, potem myślał... Nie, nie. Najpierw wyzywał, potem robił, potem dobijał, a potem myślał. Nie, David nie okazywał wyrzutów sumienia. 
    Bastian potrząsnął głową, wzdrygając się lekko, kiedy krwiopijca, w końcu mrugnął.
    - Prze... – chrząknął, aby nadać głosowi głębszego, silniejszego brzmienia. Szare tęczówki ukryły się pod napuchniętymi, zmęczonymi powiekami. – Przejdź do rzeczy.
    - Właśnie – dodał David, nadal nie wzruszony. Całkiem nieźle pozował na nieustraszonego.
    Lucius skinął głową, spoglądając na swoje nadgarstki. 

    - Jak już mówiłem, urodziłem się dawno temu. To może okazać się śmieszne, ale nie pamiętam roku, w którym przyszedłem na świat. Nikt nie pamiętał, nikt nie chciał pamiętać. Tym bardziej osoby, na których powinno mi zależeć i odwrotnie. Było to przed przyjściem na świat waszego sławnego Mesjasza. Z pochodzenia jestem Rzymianinem. Śledziłem uważnie losy Imperium, jak raz się wznosi w swej chwale, jak raz upada we wstydzie po osiągniętej porażce. Doradzałem wielu władcom. Specjalnie omijam etap dzieciństwa. Nie obrazicie się, jeśli o nim nie opowiem?
    - Mów wszystko – warknął czarnoskóry, opierając się o ścianę i zamarł, kiedy Lucius posłał mu mordercze spojrzenie ciemnych, nieprzenikliwych oczu. Wampir skinął głową.
    - Przy porodzie zabiłem matkę, zwykłą plebejkę. Chociaż w tamtych czasach nie było jeszcze tego rozgraniczenia. Stosowano inne nazwy - napomknął znudzony. - Urodziłem się w rodzinie ubogiej. Byłem synem pierworodnym, miałem przynieść dumę familii i wstąpić do wojska. Nie przyniosłem dumy, uznali mnie za przeklętego, wierząc w te suche zabobony, jakbym był dzieckiem piekieł. Przecież żadne normalne dziecko nie zabija swojej rodzicielki – westchnął cicho. W pewnej zadumie przymknął powieki. – Ojciec mnie nienawidził. Z całego serca. Jeśli tak silna nienawiść jest możliwa, to tylko w tym przypadku. Z czasem, kiedy mój opiekun zdawał się mnie w ogóle nie zauważać, traktować jak martwy przedmiot, zacząłem nienawidzić siebie samego. Początkowo robiłem wszystko, aby mu zaimponować, aby zapomniał o śmierci ukochanej kobiety. Na marne. Uczucie, którym ten dureń darzył moją rodzicielkę było na tyle silne i na tyle tragiczne, że w dzień moich piętnastych urodzin, popełnił samobójstwo. 
    Ludzie gadali. W końcu, już od dawna nie byliśmy uważani za normalnych, a to wszystko moja wina. Może oceniali mnie trochę bezpodstawnie – pewnie tak teraz myślicie, ale w tamtych czasach wierzyli w klątwy. Uznali, że nad moją rodziną zawisło fatum, kiedy zabiłem Ją przy porodzie, a kiedy zabił się On, utwierdzili swoje przekonania. Moje dzieciństwo nie było dzieciństwem, byłem przekonywany wiele razy o tym, że po prostu nie istnieję. Jestem niczym powietrze – niewidoczne, a mimo wszystko to niezbędne. Owszem, byłem potrzebny swojemu ojcu. Nie, okres kiedy byłem dzieckiem nie był strasznie burzliwy. Raczej spokojny i nijaki, chyba tak to można określić. Mniejsza o to, w dzieciństwie oprócz uśmiercenia mojej matki i samobójstwa mojego ojca, nie spotkało mnie nic ciekawego. Przyjęło się, że miałem wtedy piętnaście lat. Mogłem równie dobrze mieć czternaście lub szesnaście. Mój ojciec nie był pewien, ludzie też. Nie przykładali do tego większej wagi. Dlatego uznajmy po prostu, że miałem te piętnaście lat, że była to piętnasta rocznica i właśnie wtedy straciłem ojca. Nie poczułem nic. Nie czułem żalu czy smutku. Dopiero po paru dniach poczułem szaleńczą radość. Byłem wolny! 
    Byłem wolny i ruszyłem w świat. Pojęcie świata ograniczało się wtedy do Imperium Rzymskiego. Był to dwudziesty rok przed naszą erą, więc można stwierdzić, dzięki temu, że na świat przyszedłem w okolicach trzydziestego piątego. Władzę sprawował Oktawian August. Już od siedmiu lat, wprowadzając rządy pryncypatu. Przybyłem do Rzymu, ale wiodłem tam bardzo nędzne życie, potem udałem się do jednej z prowincji, wszystko to działo się nie krócej, niż dwa lata. Wtedy też zaciągnąłem się do auxilii, byłem wyśmienitym łucznikiem, nie bałem się zabijać. W ten sposób dostałem się do samych legionów, gdzie szybko awansowałem, wzmacniając swoją pozycję społeczną. Nie liczyło się dla mnie nic, poza służbą w wojsku. Byłem ślepy, właściwie to tylko zaślepiony marzeniami, gdzieś podświadomie chciałem spełniać zachcianki swojego ojca. Chciał, żebym był żołnierzem. Zostałem nim. Piąty rok przed naszą erą. Miałem te... Dajmy na to trzydzieści lat. Byłem dorosłym, w pełni ukształtowanym, przystojnym mężczyzną, który posiadł nie jedną kobietę, chociaż z żadną się nie związałem. Nie chciałem przeżywać tego, co mój ojciec, chociaż, być może miałem nawet z nimi dzieci. Nie wiem. Nigdy mnie to nie interesowało. Do pewnego czasu, ale o tym później. Miałem trzydzieści lat i z całą resztą dowódców Legionów, obchodziliśmy święto Bachusa. Niby przejęte z Grecji, niby coś... Mimo to bawiliśmy się dobrze. Mogliśmy się spić, piękne kobiety i przy tym nie ponieść żadnych konsekwencji. Byłem pijany, obraz zamazywał się przed moimi oczyma. Nie wiem, noc, o której mówię jest jedynie mglistym wspomnieniem, a powinna być czymś bardziej wyjątkowym, albowiem wtedy przyszedłem na świat po raz drugi. W lepszej, silniejszej formie. Można by rzec, że początkowo uważałem siebie samego za ideał. Miałem siebie za niepokonanego, a pewność siebie, która w gruncie była fałszywa, pozwalała mi w to wierzyć. Jak wszyscy doskonale wiemy, wiara czyni cuda. A cuda nie zawsze są dobre.
     Tej nocy poznałem swojego mistrza, mentora, który stał mi się bliższy, niż biologiczny ojciec. Ba! Stał się moim ojcem, tak go traktowałem. Otoczył mnie opieką i można powiedzieć, że specyficzną miłością. Ponoć wampiry nie mogą czuć. Nie wierzę w to. Jeśli nie wyzbędą się do końca swojego człowieczeństwa, mogą czuć. Jeśli chcą. Zdaje się, że odczuwają wszystko mocniej, parokrotnie silniej. Nie pamiętam, jak stałem się wampirem. Chociaż znam cały ten proces, nie opowiem wam o tym. Nie opowiem o swoich przypuszczeniach. Nie wiem, czy mój Ojciec znalazł mnie bliskiego śmierci po jakiejś bójce, czy zalanego w trupa, czy spokojnie leżałem w namiocie. Nie wiem – urwał, najchętniej przeczesałby teraz pasemko, czarnych, długich włosów. Nie pozwalały mu na to przykute do krzesła dłonie, parzone cały czas przez ciężkie, srebrne kajdany. – Poznaliście moją „ludzką” historię. Jest całkiem normalna. Wielu spotykał taki los. Niewielu jednak dostawało taką szansę, jak ja – zakończył. Na chwilę. Wiedział, że opowieści zaraz podejmie się któryś z jego pobratymców albo to on, dokończy swoją. 
     - Urodziłeś się na trzydzieści pięć lat przed Chrystusem? 
    Lucius spojrzał na Davida, który zadał to pytanie i po prostu skinął głową.
    - Coś koło tego. Dlaczego pytasz? 
    - O, cholera! Jesteś diabolicznie stary! 
    Śmiech. Śmiech trzech wampirów. I nie pojmujące nic spojrzenie czarnoskórego. Wzrok zamyślonego Bastiana, dał jednak do myślenia bajarzowi, za którego robił teraz Lucius...

3 komentarze:

  1. Przeczytałam rozdział ^^.
    Bardzo mi się podobał, ta opowieść była niesamowicie wciągająca i jednocześnie długa, skąd wzięłaś tyle weny?
    I ciekawa już jestem ciągu dalszego, jak to się potoczy dalej. Lucius faktycznie jest bardzo stary. A twoje opowiadanie będzie bardziej wzorowane na tradycyjnych wampirach, czy takich ze Zmierzchu itp.?
    [marmurowe-serce]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, co rozumiesz przez stwierdzenie tradycyjne wampiry, ale mogę ci powiedzieć z całą pewnością, że nie będą one świecić w słońcu, a raczej płonąć w jego promieniach ;)
      I swoją drogą, post nie jest aż tak długi. ;)

      Usuń
    2. Dla mnie jest długi ^^.
      Czyli twoje są jednak bardziej tradycyjne. Ale to fajnie, bo choć osobiście nawet lubię Zmierzch (choć nie lubię Belli, jest zbyt nijaka i niezdecydowana), to jednak chętnie poczytam coś oryginalniejszego.

      Usuń