AKTUALNOŚCI


♦ Blog w trakcie przewrotu.
♦ Szablon nie odpowiada żadnemu z opowiadań, czy też rozdziałów.
♦ Szablon wykonała cudowna Christel ♥
♦ Na stronie głównej pojawia się jedynie spis aktualnie publikowanego opowiadania.


Blog, jak i autorka, ma urlop! Niebawem wracamy do życia! Za wszelkie zaniedbania przepraszam. Wszystko zostanie nadrobione. (23.09)

[Nieśmiertelni] Rozdział 2.



KRÓLEWSKI DWÓR


    Wzrok zamyślonego Bastiana, dał Luciusowi do myślenia. Zauważył w nim iskrę zrozumienia, ale też coś, co mogło sugerować, że człowiek jest wystraszony. O’Connor przeczesał nerwowo swoje mysie włosy, niszcząc ich dotychczasowe ułożenie. Okrągła blizna z postrzępionymi krawędziami znaczyła się wyraźnie w miejscu, gdzie włosy już wypadły, tworząc typowe dla facetów XXI wieku zakole.
    - Diabolicznie stary to niewłaściwie określenie. Nikt nie jest tak stary, jak diabeł – prychnęła Diana.
    Blondynkę czasami trudno było uspokoić, czasami w ogóle nie sprawiała wrażenia dorosłej kobiety. W gruncie rzeczy, gdyby nie makijaż, mogłaby być uznana za nastolatkę. Nic dziwnego, przecież została przemieniona zaledwie w wieku dziewiętnastu lat, a drobna postura i dziewczęce rysy twarzy pozostały na zawsze. Na jej słowa, zarówno Lucius, jak i Faust, uśmiechnęli się, albowiem doskonale wiedzieli o czym, a właściwie to – o kim, ich towarzyszka mówi.
    Diabeł nie istniał, tak samo jak Bóg. Żadni bogowie nie istnieli, byli wyimaginowani. Rzecz miała się inaczej ze stworzeniami nadprzyrodzonymi, między innymi, właśnie wampirami, one istniały, albowiem wiara człowieka w nich była na tyle silna, aby stworzyć takie kreatury już u początków istnienia ludzkości. Za chrześcijańskiego diabła i wszelkie jego odmiany w innych religiach podawał się Pierwotny.
    Ludzcy kamraci nie mieli pojęcia o czym mówi kobieta, dlatego woleli to przemilczeć. Skoro cała trójka krwiopijców miała wprowadzić ich w swoje żywoty, czekali. Czekali w milczeniu chcąc usłyszeć kolejną historię. Tak, zwykłą historię człowieka, na razie tylko tyle im zaserwowano, ale wiedzieli, że to nie wszystko, że coś się za tym kryje. Że krwiopijcy wkrótce dojdą do sedna swojej opowieści zaskakując ich czymś niemożliwym.
    - Czyja teraz kolej?
    Pytanie to zadał Bastian, chcąc przerwać milczenie. Wiedział, że nie jest to zbyt grzeczne. Wiedział, że gdyby ta trójka była na wolności to mógłby nie przeżyć. Któryś z nich z pewnością skoczyłby mu do gardła. Widział to w ich oczach. Miał wrażenie, że cała ta banda jest po prostu opętana.
    Lucius wzruszył tylko ramionami. On swoją część miał za sobą, chociaż mógł kontynuować, to wiedział, że młodsze od niego wampiry też chcą dojść do głosu i uraczyć tych nieboraków swoimi historiami. Dał im, więc wolną rękę. Faust obrócił głowę w stronę Diany, która siedziała po środku. Blondynka wyczuwając na sobie spojrzenie przyjaciela, potaknęła głową, uświadamiając go w tym, że ma to prawo, aby teraz przemówić.
    - Wygląda na to, że moja – rzekł. Mówił zupełnie innym tonem, niż Lucius. I mimo tego, że oboje przemawiali spokojnie, to jego głos świadczył o pewnym znużeniu, o dziwnej uległości i temu, że mógłby uchodzić za całkiem miłego faceta, gdyby nie fakt, że jego kły wysuwały się za każdym razem, gdy wyczuł krew. W gruncie rzeczy należał do małomównych osobników, a wygłaszanie tak długiej mowy było nie tyle, co męczące, a po prostu nudne. – Według legendy powinienem być na Księżycu – zaśmiał się, kręcąc przy tym lekko głową. – Przejdźmy jednak do rzeczy. Urodziłem się w roku tysiąc pięćset trzydziestym w Krakowie. Tak, z pochodzenia jestem Polakiem, a moim prawdziwym imieniem wcale nie jest imię Faust, a Jan Twardowski. Urodziłem się w rodzinie krakowskiego szlachcica, zgodnie z polską tradycją, dziedzicząc ten tytuł. O moim ojcu nie mówi się zbyt wiele, albowiem całe życie ukrywał tajemnicę o chorobie psychicznej swojej małżonki, a mojej matki – mimo wszystko kochał ją całym sercem. Nic jednak nie robił, ja zacząłem badania nad tą materią, próbując ustalić co naprawę się dzieje. Uznawany byłem za potencjalnie niebezpiecznego, albowiem krążyły pogłoski, że sprzedałem duszę diabłu, albowiem po krótkim czasie zmysły postradał mój ojciec, właściwie niedługo po śmierci matki. Postronni twierdzili, że to moja wina. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Mój ojciec zmarł rok później, a reszta rodziny wydziedziczyła mnie, wypierając się mojej osoby. Byłem młody, szukałem sensu istnienia. Nie próżnowałem, jeśli idzie o uciechy cielesne czy używki. Kochałem wszystkie kobiety, szczerze przyznam się do tego, że moja żona nie miała się zbyt dobrze. Była świadkiem wielu zdrad. Widziała wiele moich kochanek, widziała, jak wymykają się z mojej sypialni, rozmawiała nawet z nimi. Dziwiłem jej się. Miałem dwadzieścia jeden lat, kiedy postanowiła mnie poślubić i przygarnąć pod swój dach. Dużo starsza, może dlatego pozwalała mi na uciechy z młódkami. Potem ona trafiła na dwór królewski, jako malarz. Nikt o tym nie wiedział, używała męskiego przydomka, albowiem kobietom wtedy nie wolno było robić takich rzeczy. Uwielbiałem jej sztukę, jej dzieła były prawdziwe i świadczył o jej bólu.
    Będąc szczerym, sądziłem, że mnie zostawi, że pewnego razu po prostu zdenerwuje się, złapie za koszulę i wyrzuci bez niczego na bruk. Tak jak przyszedłem. Ale nigdy tak się nie stało. Razem z nią powędrowałem na dwór Zygmunta II Augusta. Był dobrym królem, ale załamał się po śmierci żony, która odeszła w tym samym roku co mój ojciec. Miałem może dwadzieścia cztery lata, kiedy awansowałem na stanowisko doradcy. Uznawany byłem za szaleńca, za maga, albowiem próbowałem wskrzesić Barbarę. Nie, to nie była do końca prawda, a fakt, że widywałem Barbarę i potem bez trudu pokazywałem ją królowi... – urwał, jakby się nad czymś zastanawiał.
    - Królowa Barbara była jedną z moich kochanek. Była obrzydliwie oziębłą kochanką, co równie wyzwoloną i pewną siebie. Była kobietą, która żyła innymi zasadami. Uznano mnie za obłąkanego, albowiem, kiedy przyznałem się do stosunków z królową, obrażałem majestat Zygmunta Augusta. Nigdy tego nie chciałem zrobić. Ale ona wracała, wracała każdej nocy, od kiedy zamordowała w przedziwny sposób moją małżonkę. Morderstwa na królewskim dworze w tamtym okresie były czymś normalnym, a część zaufanych króla gardziła mną, wskazując mnie, jako jedynego sprawcę, głównego podejrzanego. Pewnie nasuwa wam się pytanie: dlaczego tam zostałem?
    Zostałem, albowiem dzięki mnie król mógł widywać żonę. Stała wtedy nieruchomo, a ja musiałem dbać o to, aby jej nie dotknął, aby nie przekonał się o tym, że ona naprawdę żyje. Miała być widmem, którego widokiem napawał się, kiedy tylko mógł. Do czasu – znowu urwał, tym razem podnosząc zmęczone spojrzenie ciemnych oczu na dwóch ludzkich osobników. Wzruszył ramionami i syknął, krzywiąc się nieznacznie, albowiem kiedy wykonywał nawet najmniejszy ruch, żelazne kajdany wbijały się głębiej w jego poparzoną skórę. Potrząsnął głową. – Pamiętam, w dzień moich dwudziestych piątych urodzin, kiedy byłem już nazbyt młodym wdowcem, król wyrządził przyjęcie. Przyjęcie, na które spóźniłem się, co goście uznali jako dobry znak. Wtedy jednak nie byłem już sobą. Nie byłem Janem Twardowskim, wtedy już przybrałem imię Faust, pozwalając wszystkim wierzyć, że naprawdę zaprzedałem duszę diabłu. Nie miałem nic do stracenia. Właśnie dwudziestego trzeciego stycznia, w dzień moich urodzin, tuż po zapadnięciu zmroku, odwiedziła mnie królowa, obiecując lepsze życie u jej boku. Nie wspomniała jednak o tym, że stanę się kimś, kim nigdy nie chciałem być.
    Mordercą.

    Faust na powrót przerwał swoją opowieść. Przerywał ją znacznie częściej, niż Lucius, jakby z biegiem tylu lat nadal nie przekonał się do swojego żywota. A raczej do tego, że stał się wampirem. Brakowało mu tej zwierzęcej dzikości, którą reprezentował sobą starszy wampir, będąc jednak przy tym bardzo wyrafinowanym. Bastian przyglądał się uważnie całej trójce przez cały ten czas.
    Lucius spoglądał uważnie na swojego kompana, marszcząc przy tym blade czoło. Diana była ewidentnie znudzona, spoglądała raz po raz na swoje umalowane na czarno paznokcie i ziewała. Była widocznie nie zadowolona z tego, że jest więziona. Kiedy Faust, według niej, stał się zbytnio sentymentalny, spojrzała na niego, unosząc przy tym cieniutkie brwi.
    - Przejdź do rzeczy. Kończy nam się czas – zauważyła i uśmiechnęła się przebiegle, mrugając do czarnoskórego towarzysza Bastiana.
    - Czas? – głos Davida był nieco rozzłoszczony, może dlatego, że nie miał pojęcia o czym mówi ta głupiutka blondynka. – Owszem, macie go coraz mniej – zauważył pewnie siebie, krzyżując ręce przy umięśnionej klatce piersiowej.
 
    - W wampira przemieniła mnie sama królowa Barbara, pozorując moją śmierć, pewnej nocy w karczmie „Rzym”. Towarzyszyłem jej przez kilka dziesięcioleci, ot tak, łączyła nas pasja. Jej pasja, albowiem je nigdy wcześniej nie czułem się bardziej zgaszony, niż wtedy, kiedy odebrała mi człowieczeństwo. Mniej więcej po wieku tułaczki, spotkałem Luciusa i jego Ojca, który stał się też moim Ojcem. Opiekował się mną, pozwalając na nowo żyć. I zawsze wpajał mi do głowy jedną mantrę.
    „Jesteś wampirem. Nie odmawiaj sobie niczego, bo poczujesz się źle”. Faktycznie, zapominanie o człowieczeństwie było zaledwie zalążkiem tego, co musiałem zrobić, aby cieszyć się z tego, kim się stałem... Ale nie, nie odmawiałem sobie niczego, podobnie, jak wtedy, kiedy byłem człowiekiem...
     - Co stało się z Barbarą?
    Znowu odezwał się Bastian. Znowu zaskakując Luciusa, ale również Fausta, który przechylił głowę w bok, przymykając powieki. Nabrał powietrza w płuca, chociaż według Davida to było zbędne, skoro i tak nie żył.
    - Zginęła. Ale tak naprawdę. Z mojej ręki. Nic więcej nie mogłem zrobić, a chciałem powstrzymać ją przed wykonaniem planu jaki sobie obmyśliła. Nie było mi jej żal, a wierzcie mi...
    - My mamy uczucia. Silniejsze, niż wasze. Po stokroć silniejsze...
    Wszyscy skierowali spojrzenia na Dianę, która zaciskała teraz dłonie w pięści, a po jej policzkach spływały krwawe smugi wampirzych łez. Być może udawała, że historia Fausta jej nie porusza i że wcale go nie rozumie, ale bała się powiedzieć tym człowieczym kreaturą o tym, co przydarzyło się jej.

1 komentarz:

  1. Przeczytałam ^^. widzę, że często coś publikujesz ;).
    Ale rozdział był naprawdę bardzo dobry, opowieść była wciągająca, kurcze, ciekawie to sobie wymyśliłaś ;).
    Naprawdę mi się podobało, masz dobry styl pisania.
    Na końcu jednak zauważyłam pewien drobny błąd - powinno być kreaturom, a nie kreaturą.
    Jedna kreatura - tą kreaturą
    więcej kreatur - tym kreaturom.
    Wiem troszkę zagmatwałam, ale w liczbie mnogiej jest końcówka -om.
    Sorry że tak się czepiam, to w sumie drobny błąd i mógł się nawet zdarzyć przez przypadek. Ja też często robię jakieś literówki, gubię ogonki itp.

    OdpowiedzUsuń