NIEPOSŁUSZEŃSTWO
część pierwsza
- Wiesz czego brakuje mi najbardziej?
Bastian O’Connor nie uzyskał odpowiedzi na zadane
wcześniej pytanie, ale nie zamierzał dyskutować z kobietą, która osobiście
założyła mu worek na głowę i przyprowadziła do tego pomieszczenia. Nie
odpowiedział, cechując się pewną arogancją w stosunku do blondynki, początkowo
zdającej się być przyjazną. Dotarło do niego, że sprawa wygląda inaczej, że
Diana, podobnie jak jej pobratymcy, była tylko potworem. Nie miał czego jej
współczuć. Wszelkie ludzkie niepowodzenia rekompensowała sobie teraz,
zabijając, manipulując, bawiąc się. Traktowała ludzi jak zabawki, a mimo to,
tliła się w niej resztka dobra i człowieczeństwa. Miewała odruchy niezwykle
matczyne, kiedy to przytulała wszystkich do piersi, oszczędzała ofiary,
uśmiechała się na widok dzieciaczków, a parę minut później dopadał ją szał.
Żądza, z którą jeszcze nigdy nie wygrała walki.
I tego zazdrościła Luciusowi. Swojemu mentorowi i
przyjacielowi. Swojej wielkiej miłości. Kiedy popełniała jakiś błąd, będąc w
zupełności świadomą czynów, widziała przed oczyma oblicze ciemnowłosego
wampira. Przenikliwie spojrzenie mroziło niebijące serce, karciło i ganiło.
Nigdy jednak nie było w stanie zatrzymać. Szanowała go, kilkanaście lat temu
unosiła się z zachwytu, kiedy uraczył ją tembrem przyjemnie brzmiącego głosu.
Wszędzie chodziła za nim, ograniczając jego prywatność do niezbędnego minimum.
A potem została odtrącona. Nie kochał jej. Nie tak, jak tego chciała. Był
ojcem, ale nie kimś, przy kim mogła trwać. Chłodny i opanowany krwiopijca był
dla niej wzorem do naśladowania, ideałem, do którego było kobiecie niezwykle
daleko.
Zagryzła dolną wargę, przyglądając się ponownie
człowiekowi. Nadal siedział wygodnie w fotelu, stopy nonszalancko opierając na
stoliku, starał się nie zerkać w stronę blondwłosej, która teraz wlepiała w niego
spojrzenie jasnych oczu. Naprawdę, ale to naprawdę, miał jej dość. Była
fałszywą żmiją, uchodzącą za słodką i niewinną dziewczynkę. Z ociąganiem
oderwał wzrok od swoich dłoni i musnął nim zaledwie sylwetkę drobnej kobiety,
nie mogąc odmówić jednego: urody. Była piękną istotą, zdawała się być
eterycznym tworem. Miał wrażenie, że wystarczy pstryknąć palcami, a ona się
rozpadnie. Doskonale wiedział, że to złudzenie. Wiedział, że jest znacznie
silniejsza i musiałby włożyć wiele trudu w to, żeby pokonać wampira w tym
pomieszczeniu, gdzie był zupełnie bezradny. Bo przecież uderzenie lampą
niewiele mogło zrobić, prawda?
- Słońca.
Zdziwiła go ta odpowiedź. Nie spodziewał się usłyszeć
jej tak szybko. Nie zwlekając dłużej, skupił spojrzenie na twarzy kobiety.
Delikatne, może nieco zbyt kanciaste rysy twarzy, dziwnie wydęta dolna warga i
charakterystyczna szczerba między zębami czyniły ją piękną, ale na swój sposób.
Nie była typową kokietką z magazynów, która uwodziła wzrokiem, puszystymi
włosami i krągłymi kształtami. Nie mógł się oprzeć temu, aby zlustrować jej
posturę. Niziutka blondyneczka, dodająca sobie centymetrów wysokimi obcasami.
Ubrana z elegancją, z wytwornym smakiem i jedynie te ubrania dodawały lat.
Wyglądała młodo, zbyt młodo, aby się jej bać. Biła od niej fałszywa łagodność,
a to przecież mogło zmylić człowieka.
Patrzyła w ścianę, w miejsce, w którym powinno
znajdować się okno.
Zamiast tego, widniał tam duży zegar, wskazując godzinę piątą. Świtało, mogła
być tego pewna. Ludzie zaczynali swoje życie, przejmowali inicjatywę,
odkrywając kryjówki krwiopijców, którzy w obliczu promieni słonecznych stawali
się bezbronni jak niemowlęta. Przynajmniej poza tym budynkiem. Nie rozumiała wojen,
które okazywały się zwykle, przynajmniej według niej niesprawiedliwością. Nie
zdawała sobie sprawy, że potyczki między ludźmi a wampirami toczone były od
wieków, od momentu, kiedy obie rasy zetknęły się ze sobą po raz pierwszy. W
obecnych czasach wypowiedziano krwiopijcom oficjalną batalię – dopiero teraz,
kiedy człowieczeństwo doskonaliło umiejętności w walce z tymi drapieżnikami.
Nie zmieniało to formy tej wojny, była ona jedynie bardziej sformalizowana i
nagłośniona. Ale Diana nie była w stanie tego zrozumieć, pochłonięta przez
potwora drzemiącego w niej samej.
- Co tu robisz? – powtórzył pytanie, kiedy udało mu
się oderwać wzrok od jej sylwetki, nie patrząc ani razu w kobiece oczy.
- Przyszłam cię odwiedzić, Bastianie. – Przeszła
wzdłuż pokoju, zatrzymując się przy szafie. Otworzyła ją, wpatrując się w puste
wnętrze. Pozory. Cały ten budynek był jedną, wielką obłudą, więc ona nie mogła
być inna. – Dobrze wiesz, że nie jesteś mi obojętny. Jesteś kimś, kogo nie chcę
zabić – mówiła powoli i spokojnie, przyglądając się teraz mężczyźnie,
siedzącemu po drugiej stronie pomieszczenia. Ku zaskoczeniu blondynki, O’Connor
wstał i przeciągnął się, mierzwiąc palcami włosy.
- Co tu robisz?
Diana otworzyła szeroko oczy, nie ukrywając, ba, nie starając się nawet ukryć zaskoczenia. Wydawało jej się, że przecież udzieliła mu odpowiedzi na pytanie, dlaczego więc drążył dalej? Chrząknęła po chwili, przywołując na twarz wyraz totalnej obojętności. Maskę wampira.
- Mam wobec ciebie plan.
- Tak myślałem – odparł lekko zamyślony, powoli
zmierzając w stronę miejsca, w którym się znajdowała. – Zmienisz mnie w
potwora? Dasz upust rezygnacji i złości? Pozwolisz, abym stał się taki sam, jak
ty? Aż tak bardzo nienawidzisz ludzi?
- Nie nienawidzę ludzi – mruknęła, nadal stojąc nieruchomo.
Uniosła obie brwi ku górze, kiedy stanął naprzeciw, kiedy wbił w nią swoje
spojrzenie. Iskry człowieczeństwa błyskały złowrogo w jego oczach. – Ale mam
wobec ciebie plan – powtórzyła i złapała za materiał czarnego t-shirtu, który
luźno zwisał na chudym ciele mężczyzny.
- Plan?
Nie otrzymał odpowiedzi. Przynajmniej nie takiej,
jakiej mógłby się spodziewać. Nawet nie pomyślałby, że wampirzyca będzie
skłonna do czegoś takiego, ale bez oporu odwzajemnił jej pocałunek, przesuwając dłonie
na drobną talię. Palcami wkradł się pod materiał prostej koszuli, sunąc nimi po
chłodnej skórze kobiety, która z wroga stała się kochanką.
Nim nastał świt, odziana w czerń postać opuściła
wysoki budynek. Mężczyzna pozwalający na to, aby wiatr rozwiewał poły płaszcza
i układał w nieładzie ciemne włosy, maszerował hardo chodnikiem, nie mijając po
drodze żywego ducha. Nie musiał oglądać się za siebie, aby mieć pewność, że
nikt go nie śledzi. Miał tylko pół godziny do chwili, kiedy słońce zacznie
wynurzać się zza linii horyzontu. Nie chciał zginąć tak nędzną śmiercią. Nie
chciał przez nieuwagę spłonąć w promieniach. Wiedział, że jest to jeden z
najboleśniejszych wyroków, jakie można było zadać wampirowi. Sam wydał taką
karę na wielu nieposłusznych małolatów.
Nie przyśpieszył, chociaż miał ku temu powody. Szedł
spokojnie, wsuwając dłonie w kieszenie prasowanych w kant spodni. Zmrużył
nieznacznie oczy, kiedy do nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach rozkładającego
się ciała. Nie chciał węszyć. Nie dzisiaj. Nie miał przecież czasu. Skręcił w
jedną z bocznych, mrocznych uliczek, które nie należały do tych często
odwiedzanych przez ludzi.
Chicago charakteryzowało się niepowtarzalnym klimatem.
W dzień, kiedy słońce napawało odwagą człowieczeństwo, zdawało się być
normalnym miastem, które wcale nie jest areną rozgorzałych walk. Ludzie dumnie
kroczyli chodnikami, wsiadali w samochody, dążyli do wyznaczonych celów z
wysoko uniesionymi głowami, ale kiedy tylko zapadał zmrok uciekali do swoich
kryjówek, niczym niepotrzebne nikomu szczury. Ale ku jego niezadowoleniu byli
potrzebni. W nieprzeniknionych ciemnościach nocy rządzili oni – żądne krwi
wampiry, nie znające litości, przynajmniej w większości przypadków. Dla niego
noc była rajem, chlebem powszednim. Nie pamiętał już jak to jest, kiedy słońce
muska delikatnie skórę, kiedy promienie zmuszają do przymykania powiek… Było mu
to obce, obojętne. Złe.
Uliczka nie zachęcała do spacerów. Dwie kamienice ustawione
dość blisko siebie, tworzyły między sobą raczej coś w rodzaju wąskiej ścieżki.
Dróżką, która jednak nosiła nazwę, nieczytelną na zardzewiałej tabliczce.
Potocznie nazywana była jednak Aleją Śmierci, bowiem żaden człowiek, który
zagłębił się w jej mroku, nie wrócił stamtąd żywy. Krwiopijca nie miał się
czego obawiać. Doskonale wiedział, dokąd zmierza. Dotarł do zielonego,
obskurnego kontenera na śmieci, który pamiętał jeszcze lata osiemdziesiąte
dwudziestego wieku. Okolica, wbrew pozorom, była bardzo czysta, jakby w ogóle
nieuczęszczana. Zapukał do drzwi w kolorze hebanu w odpowiedni sposób i
odczekał zaledwie parę sekund, kiedy te otworzyły się na oścież, wpuszczając przybysza
do środka.
- Margaret… - mruknął tylko cicho, kiedy czarna kotka
otarła się o jego nogi. Nie przepadał za zwierzętami, ale chcąc nie chcąc, tego
zwierzaka musiał tolerować. – Gdzie twoja właścicielka, futrzaku?
- Tutaj, Luciusie.
Kobiecy głos dochodził z pomieszczenia, które od
jakiegoś czasu udawało prowizoryczną kuchnię. Każdy, kto znał tę kobietę,
doskonale wiedział, że nie potrafi
ugotować czegokolwiek, co mogłoby być w miarę zjadliwe. Oparł się o framugę w
miejscu, w którym powinny być drzwi, ale zamiast tego znajdowały się irytujące
koraliki. Prychnął, kiedy wyczuł zapach spalenizny, ale nie skomentował tego.
Drobniutka, rudowłosa postać pałętała się przy
kuchence, zawzięcie mieszając coś w dużym garze. Nie przywitała gościa
tak, jak powinna, ale była też przekonana, że mężczyzna wcale tego nie
potrzebuje. Kiedyś jasna tapeta odchodziła teraz od brudnych ścian, a okno było
na tyle zasmolone, że nie przepuszczało zbyt dużej ilości światła słonecznego
do niezbyt wielkiego pokoiku. Lucius, nie wahając się, zajął miejsce przy
drewnianym stole, starając się go jednak nie dotykać, kiedy dostrzegł
zalegającą na blacie warstwę kurzu.
- Sprzątasz tutaj w ogóle, Miriam? – zadał to pytanie
nieco sceptycznie, bowiem wiedział, że wspomniana kobieta rzadko, kiedy bywała
w Chicago. – Kiedy przyjechałaś? W twojej notce nie było zbyt wiele…
- Mówisz więcej, niż zwykle, Lucku – mruknęła i
odwróciła się w jego
stronę, celując w ciemnowłosego drewnianą łyżką, z której ściekało coś, co
chyba miało być sosem. Miriam była totalnym przeciwieństwem dostojnego
mężczyzny. Wiecznie roześmiana, z entuzjazmem podchodząca nawet do
niemożliwego, jakby ciągle była pod wpływem jakiś silniejszych używek. Mruknął
coś pod nosem, ukrywając niezadowolenie wynikające z tego, jak się do niego
przed chwilą zwróciła.
- Przyjechałam wczoraj. I wyjeżdżam dzisiejszego
wieczora. Nie mogę dłużej pozostawać w jednym miejscu – posłała mu jeden z tych
czarujących uśmiechów, które pewnie niejednemu śmiertelnikowi przypadły do
gustu i sprawiły, że ich serca zabiły szybciej. – Przejdźmy do szczegółów.
Musisz też odpocząć. Wydaje mi się, że zostaniesz tutaj w ciągu dnia – klasnęła
w dłonie, jakby Lucius był ukochanym pupilem, którego będzie miała tylko dla
siebie. Ona zaś machnął lekceważąco ręką, unosząc przy tym brew ku górze.
Doskonale wiedział, o jakie szczegóły jej chodzi.
- Złapaliśmy jednego z ich organizacji. Wydaje mi się,
że nie wie nic, że jest tylko zbędnym pionkiem, ale Falibor poddał się namowom
Diany i zostawił go przy życiu – stwierdził cicho i usłyszał ciche prychnięcie,
kiedy wymówił imię blondwłosej kompanki. Ale kontynuował nadal, nie przejmując
się fochami rudowłosej piękności. – Fal uznał również, że nie zrobimy
pierwszego ruchu, co uważam za głupotę, bo wtedy ludzie, byliby od razu na
spalonej pozycji…
- Jak wyobrażacie sobie unicestwienie ludzi? Przecież
są wam potrzebni. Nadal tego nie rozumiem – fuknęła, odwracając się ponownie w
stronę dużego gara.
- Unicestwimy tylko prawa. Nie ich samych, Miriam. Nie
jesteśmy przecież…
- Jesteście idiotami, jesteście. Rozumiem, że mam wam
pomóc? Oczekujecie tego? A zdajesz sobie sprawę, że mogę wam odmówić? – spytała
całkiem poważnie, marszcząc przy tym czoło. Nie lubiła ludzi i nie lubiła
wampirów, chociaż to ci drudzy byli lepszymi kochankami. Wolała pozostawać
bezstronna, ale nie mogła.
- Nie odmówisz – zauważył na tyle spokojnie i chłodno,
że po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wredny uśmiech pojawił się na
malinowych, kobiecych ustach dopiero po chwili, a ona cieszyła się, że Lucius
nie może tego zauważyć.
- Idź odpocząć. Piwnice są do twojej dyspozycji.
Diana pozwoliła na to, aby głośny jęk rozkoszy
zagłuszył na moment urywany, płytki oddech człowieka, leżącego na miękkim dywanie.
Pochyliła się nad mężczyzną, muskając po raz kolejny tego poranka jego usta,
dłońmi przesunęła po skórze, która skrywała pod sobą liche mięśnie. Uśmiechała
się lubieżnie do kochanka, wpatrując się w roziskrzone oczy Bastiana. Nie
trudno było zauważyć, że był zadowolony.
O’ Connor leżąc na plecach miał widok na nagą sylwetkę
wampirzycy, definitywnie dominującej przez większą część czasu, który
poświęcili ku swojej rozkoszy. Nie miał nic przeciwko temu. Nigdy nie spotkał
się z kimś tak namiętnym, tak pochłoniętym pasją i pożądaniem. Żadne z nich nie
miało w sobie ani krzty oporu, który mógłby świadczyć o tym, że czują do siebie
wstręt. Kropelki potu perliły się na jego czole, skąd rozpoczynały wędrówkę po
twarzy.
- Jestem głodna – oznajmiła po chwili, niczym mała
dziewczynka, próbując zwrócić uwagę rodzica. Pogodny, jasny uśmiech zawitał na jej
buźce, która była teraz uosobieniem niewinności. Co powinien zrobić? Z
pewnością nie zaproponować wspólnego wyjścia na brunch. Byłoby to nietaktowane
względem wampira, mającego na myśli tradycyjny posiłek – krew. Brian usiadł,
pozwalając na to, aby Diana oplotła go udami w biodrach i przysunął ją bliżej
siebie. Dał się omamić, został marionetką, zapominając nawet o planie, który
dla niego przygotowała. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że plan został już
wcielony w życie.
Krzyknął, kiedy ta niespodziewanie wbiła się kłami w jego
szyję, doskonale odnajdując tętnicę. Krew spływała po muśniętej słońcem skórze,
ale większa część życiodajnej cieczy kończyła w układzie pokarmowym blondynki,
która zdawała się być w siódmym niebie. Przymykał powieki, czując, jak razem z
krwią nikną siły witalne, jak z trudem utrzymuje dłonie na jej drobnej talii,
jak… Odpłynął, miękko opadając na dywan.
- Pij, mój słodki. – Krwawiący nadgarstek został
przyłożony do jego ust, które rozchyliły się nieznacznie. Wampirza krew
pieściła przełyk
w następstwie dodając mu sił i wyostrzając zmysły. Czym prędzej ponownie
usiadł, spoglądając na blondynkę, klęczącą tuż przy nim.
- Jak się czujesz? – spytała cicho, niczym troskliwa
matka, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Dobrze.
Trzask łamanej kości nie był z pewnością dźwiękiem,
którego można było oczekiwać w takiej sytuacji. Bezwiednie odpadł na podłoże, a
kobieta z czułością ułożyła go w jak najwygodniejszej pozycji. Łamiąc mu kark
nie miała w sobie krzty współczucia, ale nie mogła nic poradzić na to, że
śmierć była tylko częścią jej planu. Uśmiechała się nadal. Wstała, wyciągając
ręce ku górze, ignorując bordowe plamy na jasnym dywanie. Przestąpiła
nieruchome, nagie ciało mężczyzny i ubrała się, następnie zakrywając Bastiana
znalezionym kocem. Musnęła po raz ostatni usta martwego człowieka i wciągając na stopy
wysokie szpilki, skierowała się w stronę drzwi.
- Śpij dobrze, mój słodki – szepnęła, trzymając dłoń
na klamce i poczuła wszechogarniające ją zmęczenie. Dzień. Istne piekło.
--------------------------------------------------------
Uf, jest to na razie najdłuższy z rozdziałów i byłby jeszcze dłuższy, ale część wydarzeń przeniosłam do następnego, który też będzie jeszcze podzielony na części. Czy jestem z niego zadowolona? Sama nie wiem. Męczyłam go dość długo i pisałam na rat, więc cudów pewnie nie ma. Na pewno są tutaj jakieś błędy - sprawdzałam rozdział tylko raz. Zapraszam do czytania i do dyskusji ;)
Rozdział był bardzo dobry. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego końca, nie myślałam, że Bastian zostanie przemieniony ani że Diana tak niecnie go wykorzysta ^^.
OdpowiedzUsuńW ogóle przy pierwszych rozdziałach myślałam, że twoje wampiry będą takie raczej łagodne i żyjące dobrze z ludźmi, bo opowiadały bardzo wzruszające historie i w ogóle... Ale pamiętam, że kiedyś w jakiejś ocenie ci to wytknięto.
Nie mniej jednak czytało się dobrze i było sporo akcji a także, co mnie cieszy - opisów ^^.
Nie, nie. Moje wampirki pod żadnym pozorem nie są istotami dobrze żyjącymi z ludźmi - po prostu, potrafię dobrze grać. Niezwykle cieszę się, że rozdział dobrze się czytało.
UsuńPrzemienienie Bastiana zaplanowane miałam właściwie od prologu, bo darzę jego postać dużą sympatią. Diana, fakt, wykorzystała go dość niecnie, ale pytanie: czy wyjdzie jej to na dobre? :)
*potrafią, nie potrafię.
UsuńW sumie to nawet całkiem dobrze, że nie żyją miło z ludźmi - to taka ciekawa odmiana po "Zmierzchu" ^^.
UsuńNaprawdę dobrze się czytało, bo masz lekki styl, który nie męczy przy czytaniu.
I jestem ciekawa, jak to wyjdzie Dianie. W sumie może jej nie wyjśc na dobre, bo pewnie Bastian nieźle się wkurzy, kiedy się obudzi i zobaczy, że jest wampirem.
Nie o złość Bastiana tu chodzi ;)
UsuńWłaściwie nie zwróciłam zbytnio uwagi na błędy, ale rzuciła mi się w oczy taka literówka:
OdpowiedzUsuń"Ona zaś machnął lekceważąco ręką" - on?
Byłam w lekkim szoku, gdy Diana przespała się z Bastianem, ale jemu się chyba podobało. Końcówka wskazuje na to, że przemieniła go w wampira, tylko po co? Wyczuwam w powietrzu napięcie i wstęp do zniewalającej akcji! A Miriam bardziej przywiodła mi na myśl wiedźmę, nie zaś wampira, zwłaszcza przez to siedzenia przy garach.
Lucius jest absolutnie wampirowaty <3
Ogólnie podobało mi się, mam wrażenie, że tworzysz coraz ładniejsze opisy, są długie i bogate. Z niecierpliwością czekam na kolejną część! ;***
Bo Miriam nie jest wampirem, ot. Będzie spychana przeze mnie na baaardzo odległy plan, ale jakby nie było odegra dość kluczową rolę w finale opowiadania ;)
UsuńDiana przespać się z Bastianem, chciała od początku - taka mała psotka i właściwie przemieniła go głównie dlatego, że taki miała kaprys. Tego nie da się inaczej określić.
Luciusa uwielbiam, jest wręcz moim ideałem wampira, o ile można tak powiedzieć ;)
Cieszę się, że ogół się podobał i już w tym tygodniu zacznę tworzyć kolejną część ;**
Właśnie ona jest taką dziewczyneczką, która zawsze będzie miała to, co chce, nawet jeśli do celu dojdzie po trupach ;) Nie skojarzyłam właściwie, że Miriam to nie wampir, ale ciekawie bardzo! Rude bez duszy, hi hi. Lucius to zdecydowanie idealny wampir, zgodzę się :)
UsuńObym znowu miesiąca nie czekała! :P
Na pewno nie będziesz czekała miesiąca, bo już po sesji i mam znacznie więcej wolnego czasu, a także wszystko rozplanowane, więc pozostało mi tylko pisanie ;)
UsuńKtoś taki nie poważny i nie rozumiejący świata, jak Diana, musi tam być, ot :)
Ja ją właściwie lubię, jest taką fajną trzpiotką wampirzycą ;3 Mogłaby grać jakąś postać w Czystej Krwi, he he ;3 I trzymam Cię za słowo! :*
UsuńWłaściwie, odrobinkę wzorowałam ją na Jessice, ale tylko odrobinkę ;)
UsuńCześć. Rozdział wyszedł Ci świetnie! Nie spodziewałam się, że Diana zamieni Bastiana w wampira.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa, co z tym planem :)
Pozdrawiam i życzę weny na kolejne rozdziały.
Dziękuję za miłe słowa ;)
UsuńWidzę, że jak do tej pory to obrót sytuacji zaskoczył wszystkie z was. Cieszy mnie to.
Kolejny rozdział już niebawem ;)
Kłaniam się Tobie i Twojemu Geniuszowi.
OdpowiedzUsuńJest mi niezmiernie miło :)
UsuńI jestem zaskoczona.
UsuńI nie mam pojęcia, co jeszcze mogę powiedzieć.
Opowiadanie tak mnie wciągnęło, przeczytałam wszystkie rozdziały za jednym zamachem ^^
OdpowiedzUsuńTo, co piszesz jest świetne! Zauważyłam przypis do pierwszych trzech rozdziałów, jakoby miały być one wstępem, który chyba Ci się nie udał. A ja twierdzę, że się udał. Najbardziej podobała mi się historia Luciusa. Może i jest to stronnicza opinia, bo on opowiadał jako pierwszy, a poza tym zwraca moją uwagę najbardziej ze wszystkich bohaterów. (Chociaż muszę przyznać, że ten mały człowieczek Bastian, też jest postacią intrygującą). Może i jestem okrutna, ale ta cała Diana i jej historia najmniej mnie poruszyła. Za to z kolei Faust.. masz głowę, kobieto, ja bym w życiu nie wpadła na coś podobnego ;P
Wojna między ludźmi i wampirami.. cóż, temat jak dla mnie niezwykle interesujący. Ciekawa jestem dalszego rozwoju wypadków, mam nadzieję, że będziesz mnie informować o kolejnych rozdziałach. Tymczasem grzecznie poczekam i zastanowię się, po co Diana przemieniła Bastiana. ;>
Pozdrawiam i życzę weny.
Cieszę się niezmiernie! ;)
UsuńDużo do czytania na razie nie miałaś, ale bądź co bądź, mile połechtałaś tymi słowami moje ego.
Lucius jest jedną z moich ulubionych postaci w tym opowiadaniu, podobnie, jak Diana, która jest jego prawie totalnym przeciwieństwem.
Gdzieś już odpowiadałam na zagadnienie: dlaczego Di przemieniła Bastiana. Dla kaprysu, hah! ;)
Oczywiście, że będę informować cię o kolejnych rozdziałach.
Pozdrawiam, również życzę weny i pozdrawiam!
Troszkę z poślizgiem czasowym, ale ze wszystkim tak mam ostatnio. Rozdział spokojny, w porównaniu z poprzednim, jednak wyraźnie rysujesz, że kroi się jakaś grubsza sprawa. To dobrze, bo mimo niewielkiej akcji, potrafisz zainteresować czytelnika. A teraz... nie wiem czy wiesz, ale zaimkoza z powtórzeniami duszą się w krzakach ze śmiechu, z Ciebie oczywiście. Podaj maila, wyślę rozdział mailem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
hakuna_matata@op.pl ;)
UsuńBędę wdzięczna.
Poszło :), nie znaczyłam wszystkich zaimków, to już musisz sama opanować. Zaznaczyłam tylko te powtarzające się.
UsuńDziękuję! ;) Niebawem będę poprawiać rozdziały. Mam nadzieję, że w końcu się wprawię i wyleczę z zaimkozy.
UsuńZ czasem pewnie dasz radę. Ja niestety nadal walczę :), ale przynajmniej nauczyłam się je widzieć.
UsuńHmmm... Zacznę tak. Jestem pod niezwykłym wrażeniem całokształtu bloga, i zawartych na nim treści.
OdpowiedzUsuńBelka, cytat Kaczmarskiego, tak wymowny i oddaje charakter ulotności jakim cechują się słowa. Podoba mi się adres, jest swego rodzaju dwuznacznością - każdy odbiera to inaczej, ty także inaczej tłumaczysz ich znaczenie, jednak dla mnie są metaforycznym symbolem właśnie ulotnych momentów w życiu, a jednocześnie przypomnieniem, że bez mowy człowiek jest "nagi". Zinterpretuj to jak chcesz, nie potrafię inaczej tego określić :)
Co do "Nieśmiertelnych". Przypomniał mi się mój stary adres z onetu, który usunąłem ze względu na brak czasu (nie chęci), może kiedyś powrócę do niego - "Immortal Nights" i chodziło w nim o kontynuację - V Księgę "Twilight", gdyż oryginalne części były żałosne (rzecz gustu, na PW moglibyśmy o tym podyskutować ;D). Tak czy inaczej, chodzi mi o to, ze wzbudziłaś we mnie sympatię już na samym początku. Jak wspomniałaś w wprowadzeniu, lay nie jest związany z opowiadaniem, a wszelkie większe aluzje są przypadkowe, ja jednak dostrzegam pewne znaczenie może niesłuszne, ale jednak. Jak już ktoś wcześniej wspomniał przede mną, twoja kreacja wampirów z początku wydała się zupełnie przeciwna ich kierunkowi kreowanym we współczesnej popkulturze. Były łagodne, aż zanadto. Bardziej wrażliwe (chociaż na myśl przychodzi mi Isabella Swan i jej nostaligiczne nieraz postrzeganie świata i swojego niedorozwoju emocjonalnego), może trochę sceptycznie nastawione do świata - kiedy opowiadają swoje historie na myśl przychodzi mi dziwna tęsknota i współczucie, nie wiem czemu to tak chwyta? Historia Lusiusa (<3 od czasów HP kocham to imię XD)była chyba najbardziej ciekawa. Tak jakoś, pierwsi będą najlepszymi w moim przekonaniu. Oczywiście nie zmienia to najważniejszego wątku - wojna pomiędzy ludźmi, a nieśmiertelnymi* (wolę ich tak nazywać, aniżeli po prostu wampami, to dodaje im pewnego rodzaju tajemniczości i majestatu, a wampiryzm kojarzy mi się ostatnio z morzem przelanej krwi i Damonem Salvatore, niezwykle interesującą postacią do pisania o niej, ale cholernie irytującej do czytania, bądź patrzenia na nią).
Nie było w tym rozdziale więcej akcji, niż w poprzednich, ale opisy są twoja mocną stroną, więc wydaje mi się, że nawet paplanie o PMSie w twoim wykonaniu, by mnie zaciekawiło, a patrząc przez pryzmat płci, byłoby to niezłe osiągniecie ^^
Wracając do treści. Czuję, że z Dianą byśmy się nie polubili... Jest dla mnie zbyt a'la "rozkapryszone dziecko", domyślam się, że pomysł przemiany Bastiana był jedną z jej niewymiarowych zachcianek. Nie zrozum mnie źle, ale ta dziewczyna* wkurza mnie. Jest trochę jak ten "Damon". Pewnie sprawia ci frajdę pisanie o niej, aczkolwiek jej postać jest najmniej ważna dla ciebie.
Nie wiem, co będzie dalej, ale czuję, ze szykujesz jakąś bombę. Czekam :)